Hej, hej wszystkim. Jak tam spędziliście święta? Mamy oczywiście nadzieję, że spędziliście ten czas radośnie i szczęsliwie z rodziną, a nie przy komputerze tak jak my XD Ten rozdział tak naprawdę jest takim trochę małym wyjaśnieniem całej akcji, więc czytajcie uważnie. Napewno dowiecie się trochę więcej. Nie przedłużając juz dłużej, zapraszamy do czytania jak i komentowania VII rozdziału ; )
Music♥ <---- klik
Tego ranka bardzo wcześnie wstałam. Nie dlatego, że nie chciało mi się spać, a dlatego, że zapowiadli śnieg, na który czekałam z utęsknieniem. Szybko wyskoczyłam z łóżka i spojrzałam przez okno. Wszystko było pokryte białą warstwą puchu. Od dłuższego czasu już nie mogłam się doczekać kiedy spadną pierwsze płatki. A dodatkowo śnieg oznacza, że niedługo będą przez wszystkich oczekiwane święta. Będzie to moje pierwsze Boże Narodzenie w Jacksons spędzone z przyjaciółmi. Rodzice Daniela pewnie znowu wybiorą się na wyspy tropikalne zostawiając go samego w domu. Pewnie też by pojechał, ale nie chce zostawiać mnie, a tym bardziej swojej dziewczyny. A Charlie niestety, choć wcale nad tym nie ubolewałam, też nie dotała przepustki do domu. Rodzice powiedzieli, że chcą choć raz spędzić te święta tylko we dwoje.
W planach miałam z samego rana pojechać do pobliskiego miasta po zakup prezentów na mikołaja. Niby to święto dotyczy tylko dzieci, lecz ja w głębi duszy nadal byłam takim dużym dzieckiem. Dostawanie prezentów sprawiało mi radość, lecz nie taką co obdrowywanie nimi innych. Postanowiłam, ze przyjaciołom jak co roku kupię mały upominek. Char z pewnością marzy już o pięknym naszyjniku, a Dan jak zwykle nie może się doczekać słodkości, które zawsze mu kupuję. Nie wiedziałm co z Jackiem. Czy jemu też powinnam coś kupić? Od balu, nie zdołałam się z nim jeszcze spotkać. Mijałam go na szkolnych korytarzach, lecz on chyba nawet mnie nie dostrzegał. Choć może to dobrze, że nie stanęłam z nim oko w oko. Po ostatnim tańcu i tej zaskakującej końcówce, pewnie zrobi się dość niekomfortowo między nami.
W pośpiechu szybko wstałam, wyciągnęłam z szafy kremowy, ciepły sweter i czarne rurki. Na nogi założyłam buty emu i ruszyłam w stronę garażu.Wczesniej napisałam przyjaciółce kartkę, że pojechałam na zakupy.
Wyszłam pod dom i prawie skakałam z radości. Tak długo czekałam na grudzień. Zima to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam siadać wieczorami na parapecie, z ciepłym kakałem, posłuchać jakiejś światecznej piosenki i patrzeć na padający śnieg. Zimą świat wydaje mi się piękniejszy. Wszystko białe i takie niewinne. Jednym slowem : magia.
Jadąc do Madison - miasta odległego pięć kilometrów od Jacksons - musiałam skręcić w drogę wiodącą przez las, inaczej nadrabiałabym spory kawałek. Natychmaist przypomniał mi sie sen z przed paru dni. Dalej nie wiedziałam co mam o nim mysleć. Czy to miał być jakis znak, czy po prostu zwykły koszmar. I jeszcze ten tatuaż mężczyzny, nigdy wcześniej nie widziałam podobnego, ale podświadomość mówiła mi, że musiałam go gdzieś zobaczyć.
Brnąc przez leśną ścieżkę podziwiałam widoki. Choinki uginały się pod warstwą śniegu. Wyglądało to fantastycznie. Nagle, przed moją szybą, mignęła mi tylko brązowa plama. Instynktownie skręciałm w bok. Uderzenie sprawiło że pasy tak mocno ścisnęły się wokół mojej tali, że zabrakło mi tchu. Nie wiem nawet, jak w takim momencie, mogłam kątem oka dostrzec młodą sarnę uciekającą w las.
Wyszłam pośpiesznie z samochodu. Nie wyglądało to ciekawie. Ja to mam naprawdę szczęście - pomyślałam. Nie wiedziałam co los może mi jeszcze przyszykować. Myślałam, że wieczne użeranie się z Kate jest wystarczającą zapłatą, za wszystkie moje grzechy.
Cały przód mojego kochanego auta był zmasakrowany. Zdziwiłam się, ponieważ z zewnatrz wyglądało to okropnie. Lecz nie doznałam żadnych obrażeń, a nawet nie byłam w szoku. Nie wiedziałam tylko co mam zrobić.
Niestety mój cudowny smartfon BlackBerry, nie jest taki cudowny jaki mógł by sie wydawać. Posiada aparat pięć megapikseli, niezawodnie pomaga mi w zaliczeniu sprawdzianu na lekcji przez nieograniczone wifi. Ale tym razem nawet w lesie nie mógł wyszukać najmniejszego zasięgu. Nie miałam innego wyboru. Została mi tylko piesza wędrówka do najbliższej ulicy. To było dopiero straszne. Mometami miałam zamiar zacząć biec, z powodu dźiwnych dźwięków wydobywających się z krzaków bądź zza drzew. Jednak nie chciałam wyjść na idiotkę, gdyby ktoś mnie zauważył i próbował mi pomóc.
Zdziwiłam się trochę, że nie spotkałam ani jednej osoby. Może jest zima, na dworze nie jest już plusowa temperatura i jest to las, ale widywałam bardzo dużo ludzi spacerujących w zimę. Brnęłam przez zaspy, ale oczywiście nikogo nie spotkałam, a w tym momencie marzyłam, by drugie 36,6 stopni znalazło się przy mnie bym nie zwariowała.
Buty miałam calusienkie przemoczone śniegiem, nie wspomnę o bólu nóg, który mi na dodatek towarzyszył. W tym momencie postanowiłam, że nie lubie zimy. Mijałam dalej te same drzewa i krzewy, zastanawiałam się czy przypadkiem nie chodze ciągle w kółko i w kółko. Na szczęście mój strach przed zgubieniem się w ogromny lesie, przerwał mi widok malutkiej chatki. W środku niej świeciło się zaledwie jedno małe światło, ale właśne to światło, mogło być moja jedyną deską ratunku. Powoli, zaczęłam zbliżać się do małego domku. Mimo tego, że znajdował się on w najgorszym miejscu na świecie, a do tego dosyć daleko od drogi głownej, miał on swój urok. Cały pokryty śniegiem, wyglądał tak jak ten, który będąc dzieckiem, oglądałam w kolorowych bajkach. Nietknięty przez człowieka, który budząc się zaraz łapię za łopatę i zaczyna odśnieżać. Przez chwilę zastanawiałm się czy tam w ogóle ktoś mieszka. Stojąc już przed samymi drzwiami ogarnął mnie strach. Może to był błąd że tam poszłam. W takiej właśnie chwili, gdy człowiek najmniej tego potrzebuje i z calych sił stara się to od siebie odepchnąć, przed oczami stanęły mi najczarniejsze scenariusze mojej śmierci. W duchu prosiłam, by okazało się, że jednak w domku nikogo nie ma.
Zaczęłam stawiać już pierwszy krok w tył, gdy po drugiej stronie drzwi coś się poruszyło. Krew odpłynęła mi z twarzy, ręce zrobiły się lodowate, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Przypomniał mi się moment śmierci mojej matki, a potem mój koszmar. Znajdowałam się dokładnie w tym samym lesie co we śnie. Z nadzieją patrzyłam na klamkę i prosiłam Boga by jednak ten odgłos był tyklo pomyłką, a tak naprawdę nic w śodku się nie poruszyło. Czas zwolnił, gdy jednak dostrzegłam że ktoś z drugiej strony naciska na klamkę. To dobrze - pomyślam. – Może po śmierci spotkam się z mamą z którą tak bardzo tęskniłam. Nic już nie będzie ważne. Żadne problemy, zmagania, cały ten ból po jej stracie. Może w końcu będę szczęśliwa?
Drzwi powoli zaczeły się otwierać. Przynajmniej tak sądziłam, gdyż czas płynął nieubłaganie wolno. Najpierw spojrzałam w dół. Wielkie, czarne, brudne, skórzne buty. Przywodziły mi na myśl dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Nie to zmartwiło mnie jednak najbardziej. Najgorsze było to, że na tych właśnie butach widniały bordowe plamy, jak gdyby ktoś poplamił je krwią, lecz z biegiem czasu plama straciła swój pierowotny odcień. Bałam się patrzyć dalej, lecz mimowolnie moje oczy zaczęły wędrówkę ku górze. Spodnie człowieka, przed którym stałam były całe umazane jakby ziemią, a na dodatek postrzępione i z wielkimi dziurami na kolanach. Te kolana na pewno nie należały do młodego mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Skóra była szorstka i zmarszczona. Niepewnie podniosłam wzrok jeszcze wyżej i zobaczyłam stare, zniszczone ręce. Z pewnością nie były to ręce człowieka, który pławi się w luksusach. Brud na paznokciach wskazywał, że ktoś bardzo dawno nie używał mydła. Czasami po dłoniach można poznać człowieka. Wiedziałam już na sto procent, że to starszy mężczyzna, który na pewno wykonywał bardzo ciężką pracę, gdyż ręce miał silne, jakby przyzwyczajone już do wysiłku. Ubrany był w sweter zapięty na zamek pod samą szyję oraz ciepła kamizelkę. Gdy spojrzałam na twarz wiedziałam już, że nie mam się czego bać. Długa, siwa broda jak u Świętego Mikołaja, ciepłe, błękitne oczy, takie same, jak chłopaka z którym całowałam się na balu. Czapka na głowie, lecz mimo to wiedziałam, że mężczyzna jest łysy. Do tego serdeczny uśmiech. Normalny staruszek, który przypominał mi mojego dziadka.
- Co cię sprowadza do takiego starego dziada jak ja, panienko? – spytał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Głos miał też przyjemny. Tak bardzo przypominał mi mojego dziadka.
- Yyyy – zatkało mnie. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Chwilę temu, zaledwie jakieś kilka sekund, myślałam, że czeka mnie pewna śmierć. A tu, drzwi otwiera mi miły, starszy pan. – Przepraszam, ale zabłądziłam w lesie. – Staruszek nadal przyjemnie się uśmiechał. – To znaczy miałam wypadek no i zobaczyłam pański domek i pomyślałam, że może ktoś mógłby mi pomóc.
- Ale chyba nic ci się nie stało? – zapytał wyrażnie zmartwiony.
- Nie, nie. Tylko nie mogłam zadzwonić z mojej komórki, ponieważ nie mogła złapać zasięgu, więc pomyslałam, że może pan mógłby użyczyć mi telefon.
- Chciałbym dziecko, ale niestety nie posiadam telefonu. – powiedział niezadowolony z tego, że jednak nie może mi udzielić pomocy.
- Och... to trudno – odparłam. Najwyżej czekają mnie kolejne 3 kilometry do przejścia.
- Ale widzę, że chyba zmarzłaś, więc zapraszam na ciepłą herbatę. – rzekł i gestem ręki zaprosił mnie do środka. W zasadzie to miał racje. Było mi okropnie zimno, a nic nie wskazywał na to, że czeka mnie tu śmierć, więc się zgodziłam. Zresztą byłam ciekawa, kim ten człowiek jest i jak się nazywa.
- Dziękuje bardzo. – odpowiedziałam i weszłam do środka. Wnętrze było bardzo przyjemne. Staruszek zaprowadził mnie do małego pokoiku. Był naprawdę niewielki. Całą powierzchnię zajmował okrągły stolik oraz dostawione do niego dwa bujane fotele, skierowane w stronę kominka. Niestety w kominku się nie paliło. Mężczyzna podszedł i wrzucił do niego kilka drewienek, które wyciągnął z wiaderka, stojącego poblisko. Zapalił kawałek gazety i wrzucił do wewnątrz pieca. Chwilę potem, wyszedł bez słowa. Pomyślałam, że poszedł do kuchni. Rozejrzałam się dookoła i usiadłam w fotelu. Nie czekałam nawet 5 minut, a był już spowrotem.
- Przepraszam, ale nawet się nie przedstawiłem. – powiedział i położył dwa kubki, z których wydobywała się para. – Nazywam się Edmund Holden. – wyciągnął rękę w moją stronę.
- Ivy Dickens – powiedziałam i uścisnęłam ją.
- Powiedz Ivy, jak doszło do tego wypadku?
- W zasadzie to przez moją nieuwagę. Jechałam autem, gy nagle na drogę wyskoczyła mi sarna. Skręcilam w bok i uderzyłam w drzewo.
- No tak – mruknął staruszek – Pełno ich się tu kręci. Ostatnio znalazłem jedną martwą na drodze – powiedział. Już wiedziałam skąd ta krew na jego butach. – Przepraszam za mój ubiór. – powiedział uprzejmie i bez cieniu skrępowania, gdy zobaczył, że wpatruję się w jego obuwie. – Nie zdążyłem się przebrać, a rano zbierałem drewno.
- Nie, to ja przepraszam. – burknęłam i się zarumieniłam. Nastała chwila ciszy. W milczeniu obserwowałam płomienie iskrzące się w kominku. Postanowiłam przerwać tę ciszę. - Ma pan jakąś rodzinę czy mieszka pan tu sam? – spytałam.
- W zasadzie to tak i nie. – odpowiedział. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że raptownie posmutniał. Znowu zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać, ale po prostu z natury jestem ciekawska.
- Nie, drogie dziecko. Nie twoja wina. – odparł. – Moja żona nie żyje, zmarła 6 lat temu. Zamieszkałem potem z moją córką. Niestety ona także zmarła ostatnimi lat, zostawiając dwójkę dzieci i męża. Była chora na raka i nie wykryli go wystarczająco wcześnie. – zamilkł na chwilę. Czy to możliwe? - pomyślałam. Czy to możliwe, że był to ojciec matki Kate i Jacka? – Potem zaczęło się wszystko psuć. – kontynuował – Nie dogadywałem się z moją wnuczką, która w zasadzie przejęła władzę w domu. Jej ojciec kompletnie się załamał. Oddał się pracy i często wyjeżdżał. Te dzieci w zasadzie wychowały się same. – powiedział. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przecież Jack też mógł się czuć osamotniony z powodu straty swojej matki. A ja dokładnie wiedziałm jak to jest, ale ani razu gdy się widzieliśmy, nie poruszałam tego tematu. A mogłam, ponieważ potrzebowałam kogoś, kto będzie rozumiał i wiedział jak to jest.
– Kate – bo tak nazywa się moja wnuczka – nigdy mnie nie akceptowała. Pewnego dnia, gdy ojciec był na kolejnym służbowym wyjeżdzie, a Jack wyjechał gdzieś na weekend z kolegami, powiedziała, że mam wynosić się z jej domu, ponieważ nie potrzebny jej jakiś biedny starzec. Tak, tak powiedziała. – potwierdził, gdy zobaczył niedowierzanie w moich oczach. – Szerze mówiąc, chyba sam bym już długo tam nie wytrzymał. Zawsze kochałem naturę i zwierzęta, więc zamieszkałem w tej oto chatce. Od dawna stała pusta, więc wyremontowałem ją trochę i doprowadziłem do porządku. – powiedział. – Jack oczywiście prostestował, ale sam mu powiedziałam, że ciągnie mnie do przyrody, bo gdy byłem jeszcze młody pracowałem jako weterynarz. Nie chciałem też, żeby kłócił się przez to z siostrą. Ale muszę przyznać – odparł, gdy zobaczyl moją smutną minę. - że żyje mi się tu całkiem dobrze. Może nie opływam w bogactwa, ale przynajmniej jestem szczęśliwy. – uśmiechnął się do mnie.
- Więc pańska wnuczka tak po prostu wyrzuciła pana z domu? – spytałam, bo nadal nie mieściło mi się to w głowie. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby wyrządzić taką krzywdę drugiej osobie?
- Tak. Ale myślę, że ona nie jest złym czlowiekiem. Sądze, że ona po prostu potrzebowała wtedy pomocy. Był zdruzgotana śmiercią matki. Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy pod których była opieką. Powiedziała, że sama popełni samobójstwo. To naprwdę był ciężki czas dla tych dzieci. – powiedział, a mnie wmurowało.
„Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy...”. Te słowa brzęczały mi w uszach. Czy to prawda? Jej matka była pacjentką mojej mamy. Zaraz po tym jak ona straciła swoją, ja także poniosłam bolesną stratę. I te słowa, które wypowiedziała, gdy śledziłam Daniela i Charlie - „No chyba że chcesz, żebym pobiegła do twojej mamusi”. Wszystko układało się w całość. Mężczyzna coś do mnie mówił, ale jego słowa nie docierały do mnie. Siedziałam tylko i patrzyłam się w jeden punkt na podłodze. Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby była zdolna do takiego czynu? A może jest jakieś inne wytłumaczenie? Może to po prostu jakieś żarty? – pytałam sama siebie.
- ... oczywiście mnie odwiedza. To naprawde miły chłopak. – otrząsnęłam się i dopiero wtedy ponownie usłyszałam głos mężczyzny. – Trochę się zamknął w sobie po śmierci mojej córki, ale ma dobre serce.
Nie chciałam już tam siedzieć. Chciałam wrócić do domu, przemyśleć to wszystko i przeanalizować to od początku w spokoju. Postawiłam pusty kubek na stole.
- Dziękuje za herbatę. Niestety muszę już iść – powiedziałam.
- Mam nadziję, że nie powiedziałem czegoś co cię uraziło.
- Nie, skąd. Ale moja przyjaciółka pewnie się o mnie martwi, więc już pójdę. – odparłam i wyszłam z salonu.
- Ach tak. No to do widzenia Ivy. – pożegnał mnie i zamknął drzwi.
Wracjąc do domu, nawet nie widziałam kiedy tak szybko doszłam do ulicy, a potem do mieszkania. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym co przed chwilą usłyszałam. Szłam i na nic nie zwracałam uwagi. Nawet nie poczułam jak bardzo bolą mnie nogi od tak długiej wędrowki.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ