środa, 26 grudnia 2012

Rozdział VII



 Hej, hej wszystkim. Jak tam spędziliście święta? Mamy oczywiście nadzieję, że spędziliście ten czas radośnie i szczęsliwie z rodziną, a nie przy komputerze tak jak my XD Ten rozdział tak naprawdę jest takim trochę małym wyjaśnieniem całej akcji, więc czytajcie uważnie. Napewno dowiecie się trochę więcej. Nie przedłużając juz dłużej, zapraszamy do czytania jak i komentowania VII rozdziału ; )





Music♥ <---- klik







 Tego ranka bardzo wcześnie wstałam. Nie dlatego, że nie chciało mi się spać, a dlatego, że zapowiadli śnieg, na który czekałam z utęsknieniem. Szybko wyskoczyłam z łóżka i spojrzałam przez okno. Wszystko było pokryte białą warstwą puchu. Od dłuższego czasu już nie mogłam się doczekać kiedy spadną pierwsze płatki. A dodatkowo śnieg oznacza, że niedługo będą przez wszystkich oczekiwane święta. Będzie to moje pierwsze Boże Narodzenie w Jacksons spędzone z przyjaciółmi. Rodzice Daniela pewnie znowu wybiorą się na wyspy tropikalne zostawiając go samego w domu. Pewnie też by pojechał, ale nie chce zostawiać mnie, a tym bardziej swojej dziewczyny. A Charlie niestety, choć wcale nad tym nie ubolewałam, też nie dotała przepustki do domu. Rodzice powiedzieli, że chcą choć raz spędzić te święta tylko we dwoje.  
 W planach miałam z samego rana pojechać do pobliskiego miasta po zakup prezentów na mikołaja. Niby to święto dotyczy tylko dzieci, lecz ja w głębi duszy nadal byłam takim dużym dzieckiem. Dostawanie prezentów sprawiało mi radość, lecz nie taką co obdrowywanie nimi innych. Postanowiłam, ze przyjaciołom jak co roku kupię mały upominek. Char z pewnością marzy już o pięknym naszyjniku, a Dan jak zwykle nie może się doczekać słodkości, które zawsze mu kupuję. Nie wiedziałm co z Jackiem. Czy jemu też powinnam coś kupić? Od balu, nie zdołałam się z nim jeszcze spotkać. Mijałam go na szkolnych korytarzach, lecz on chyba nawet mnie nie dostrzegał. Choć może to dobrze, że nie stanęłam z nim oko w oko. Po ostatnim tańcu i tej zaskakującej końcówce, pewnie zrobi się dość niekomfortowo między nami.
 W pośpiechu szybko wstałam, wyciągnęłam z szafy kremowy, ciepły sweter i czarne rurki. Na nogi założyłam buty emu i ruszyłam w stronę garażu.Wczesniej napisałam przyjaciółce kartkę, że pojechałam na zakupy.
 Wyszłam pod dom i prawie skakałam z radości. Tak długo czekałam na grudzień. Zima to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam siadać wieczorami na parapecie, z ciepłym kakałem, posłuchać jakiejś światecznej piosenki i patrzeć na padający śnieg. Zimą świat wydaje mi się piękniejszy. Wszystko białe i takie niewinne. Jednym slowem : magia.  
 Jadąc do Madison -  miasta odległego pięć kilometrów od Jacksons - musiałam skręcić w drogę wiodącą przez las, inaczej nadrabiałabym spory kawałek. Natychmaist przypomniał mi sie sen z przed paru dni. Dalej nie wiedziałam co mam o nim mysleć. Czy to miał być jakis znak, czy po prostu zwykły koszmar. I jeszcze ten tatuaż mężczyzny, nigdy wcześniej nie widziałam podobnego, ale podświadomość mówiła  mi, że musiałam go gdzieś zobaczyć.
 Brnąc przez leśną ścieżkę podziwiałam widoki. Choinki uginały się pod warstwą śniegu. Wyglądało to fantastycznie. Nagle, przed moją szybą, mignęła mi tylko brązowa plama. Instynktownie skręciałm w bok. Uderzenie sprawiło że pasy tak mocno ścisnęły się wokół mojej tali, że zabrakło mi tchu. Nie wiem nawet, jak w takim momencie, mogłam kątem oka dostrzec młodą sarnę uciekającą w las.
 Wyszłam pośpiesznie z samochodu. Nie wyglądało to ciekawie. Ja to mam naprawdę szczęście - pomyślałam. Nie wiedziałam co los może mi jeszcze przyszykować. Myślałam, że wieczne użeranie się z Kate jest wystarczającą zapłatą, za wszystkie moje grzechy.
 Cały przód mojego kochanego auta był zmasakrowany. Zdziwiłam się, ponieważ z zewnatrz wyglądało to okropnie. Lecz nie doznałam żadnych obrażeń, a nawet nie byłam w szoku. Nie wiedziałam tylko co mam zrobić.  
 Niestety mój cudowny smartfon BlackBerry, nie jest taki cudowny jaki mógł by sie wydawać. Posiada aparat pięć megapikseli, niezawodnie pomaga mi w zaliczeniu sprawdzianu na lekcji przez nieograniczone wifi. Ale tym razem nawet w lesie nie mógł wyszukać najmniejszego zasięgu. Nie miałam innego wyboru. Została mi tylko piesza wędrówka do najbliższej ulicy. To było dopiero straszne. Mometami miałam zamiar zacząć biec, z powodu dźiwnych dźwięków wydobywających się z krzaków bądź zza drzew. Jednak nie chciałam wyjść na idiotkę, gdyby ktoś mnie zauważył i próbował mi pomóc.
 Zdziwiłam się trochę, że nie spotkałam ani jednej osoby. Może jest zima, na dworze nie jest już plusowa temperatura i jest to las, ale widywałam bardzo dużo ludzi spacerujących w zimę. Brnęłam przez zaspy, ale oczywiście nikogo nie spotkałam, a w tym momencie marzyłam, by drugie 36,6 stopni znalazło się przy mnie bym nie zwariowała.
 Buty miałam calusienkie przemoczone śniegiem, nie wspomnę o bólu nóg, który mi na dodatek towarzyszył. W tym momencie postanowiłam, że nie lubie zimy. Mijałam dalej te same drzewa i krzewy, zastanawiałam się czy przypadkiem nie chodze ciągle w kółko i w kółko. Na szczęście mój strach przed zgubieniem się w ogromny lesie, przerwał mi widok malutkiej chatki. W środku niej świeciło się zaledwie jedno małe światło, ale właśne to światło, mogło być moja jedyną deską ratunku. Powoli, zaczęłam zbliżać się do małego domku. Mimo tego, że znajdował się on w najgorszym miejscu na świecie, a do tego dosyć daleko od drogi głownej, miał on swój urok. Cały pokryty śniegiem, wyglądał tak jak ten, który będąc dzieckiem, oglądałam w kolorowych bajkach. Nietknięty przez człowieka, który budząc się zaraz łapię za łopatę i zaczyna odśnieżać. Przez chwilę zastanawiałm się czy tam w ogóle ktoś mieszka. Stojąc już przed samymi drzwiami ogarnął mnie strach. Może to był błąd że tam poszłam. W takiej właśnie chwili, gdy człowiek najmniej tego potrzebuje i z calych sił stara się to od siebie odepchnąć, przed oczami stanęły mi najczarniejsze scenariusze mojej śmierci. W duchu prosiłam, by okazało się, że jednak w domku nikogo nie ma.
 Zaczęłam stawiać już pierwszy krok w tył, gdy po drugiej stronie drzwi coś się poruszyło. Krew odpłynęła mi z twarzy, ręce zrobiły się lodowate, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Przypomniał mi się moment śmierci mojej matki, a potem mój koszmar. Znajdowałam się dokładnie w tym samym lesie co we śnie. Z nadzieją patrzyłam na klamkę i prosiłam Boga by jednak ten odgłos był tyklo pomyłką, a tak naprawdę nic w śodku się nie poruszyło. Czas zwolnił, gdy jednak dostrzegłam że ktoś z drugiej strony naciska na klamkę. To dobrze - pomyślam. – Może po śmierci spotkam się z mamą z którą tak bardzo tęskniłam. Nic już nie będzie ważne. Żadne problemy, zmagania, cały ten ból po jej stracie. Może w końcu będę szczęśliwa?
 Drzwi powoli zaczeły się otwierać. Przynajmniej tak sądziłam, gdyż czas płynął nieubłaganie wolno. Najpierw spojrzałam w dół. Wielkie, czarne, brudne, skórzne buty. Przywodziły  mi na myśl dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Nie to zmartwiło mnie jednak najbardziej. Najgorsze było to, że na  tych właśnie butach widniały bordowe plamy, jak gdyby ktoś poplamił je krwią, lecz z biegiem czasu plama straciła swój pierowotny odcień. Bałam się patrzyć dalej, lecz mimowolnie moje oczy zaczęły wędrówkę ku górze. Spodnie człowieka, przed którym stałam były całe umazane jakby ziemią, a na dodatek postrzępione i z wielkimi dziurami na kolanach. Te kolana na pewno nie należały do młodego mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Skóra była szorstka i zmarszczona. Niepewnie podniosłam wzrok jeszcze wyżej i zobaczyłam stare, zniszczone ręce. Z pewnością nie były to ręce człowieka, który pławi się w luksusach. Brud na paznokciach wskazywał, że ktoś bardzo dawno nie używał mydła. Czasami po dłoniach można poznać człowieka. Wiedziałam już na sto procent, że to starszy mężczyzna, który na pewno wykonywał bardzo ciężką pracę, gdyż ręce miał silne, jakby przyzwyczajone już do wysiłku. Ubrany był w sweter zapięty na zamek pod samą szyję oraz ciepła kamizelkę. Gdy spojrzałam na twarz wiedziałam już, że nie mam się czego bać. Długa, siwa broda jak u Świętego Mikołaja, ciepłe, błękitne oczy, takie same, jak chłopaka z którym całowałam się na balu. Czapka na głowie, lecz mimo to wiedziałam, że mężczyzna jest łysy. Do tego serdeczny uśmiech. Normalny staruszek, który przypominał mi mojego dziadka.
- Co cię sprowadza do takiego starego dziada jak ja, panienko? – spytał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Głos miał też przyjemny. Tak bardzo przypominał mi mojego dziadka.
- Yyyy – zatkało mnie. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Chwilę temu, zaledwie jakieś kilka sekund, myślałam, że czeka mnie pewna śmierć. A tu, drzwi otwiera mi miły, starszy pan. – Przepraszam, ale zabłądziłam w lesie. – Staruszek nadal przyjemnie się uśmiechał. – To znaczy miałam wypadek no i zobaczyłam pański domek i pomyślałam, że może ktoś mógłby mi pomóc.
- Ale chyba nic ci się nie stało? – zapytał wyrażnie zmartwiony.
- Nie, nie. Tylko nie mogłam zadzwonić z mojej komórki, ponieważ nie mogła złapać zasięgu, więc pomyslałam, że może pan mógłby użyczyć mi telefon.
- Chciałbym dziecko, ale niestety nie posiadam telefonu. – powiedział niezadowolony z tego, że jednak nie może mi udzielić pomocy.
- Och... to trudno – odparłam. Najwyżej czekają mnie kolejne 3 kilometry do przejścia.
- Ale widzę, że chyba zmarzłaś, więc zapraszam na ciepłą herbatę. – rzekł i gestem ręki zaprosił mnie do środka. W zasadzie to miał racje. Było mi okropnie zimno, a nic nie wskazywał na to, że czeka mnie tu śmierć, więc się zgodziłam. Zresztą byłam ciekawa, kim ten człowiek jest i jak się nazywa.
- Dziękuje bardzo. – odpowiedziałam i weszłam do środka. Wnętrze było bardzo przyjemne. Staruszek zaprowadził mnie do małego pokoiku. Był naprawdę niewielki. Całą powierzchnię zajmował okrągły stolik oraz dostawione do niego dwa bujane fotele, skierowane w stronę kominka. Niestety w kominku się nie paliło. Mężczyzna podszedł i wrzucił do niego kilka drewienek, które wyciągnął z wiaderka, stojącego poblisko. Zapalił kawałek gazety i wrzucił do wewnątrz pieca. Chwilę potem, wyszedł bez słowa. Pomyślałam, że poszedł do kuchni. Rozejrzałam się dookoła i usiadłam w fotelu. Nie czekałam nawet 5 minut, a był już spowrotem.
- Przepraszam, ale nawet się nie przedstawiłem. – powiedział i położył dwa kubki, z których wydobywała się para. – Nazywam się Edmund Holden. – wyciągnął rękę w moją stronę.
- Ivy Dickens – powiedziałam i uścisnęłam ją.
- Powiedz Ivy, jak doszło do tego wypadku?
- W zasadzie to przez moją nieuwagę. Jechałam autem, gy nagle na drogę wyskoczyła mi sarna. Skręcilam w bok i uderzyłam w drzewo.
- No tak – mruknął staruszek – Pełno ich się tu kręci. Ostatnio znalazłem jedną martwą na drodze – powiedział. Już wiedziałam skąd ta krew na jego butach. – Przepraszam za mój ubiór. – powiedział uprzejmie i bez cieniu skrępowania, gdy zobaczył, że wpatruję się w jego obuwie. – Nie zdążyłem się przebrać, a rano zbierałem drewno.
- Nie, to ja przepraszam. – burknęłam i się zarumieniłam. Nastała chwila ciszy. W milczeniu obserwowałam płomienie iskrzące się w kominku. Postanowiłam przerwać tę ciszę. - Ma pan jakąś rodzinę czy mieszka pan tu sam? – spytałam.
- W zasadzie to tak i nie. – odpowiedział. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że raptownie posmutniał. Znowu zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać, ale po prostu z natury jestem ciekawska.
- Nie, drogie dziecko. Nie twoja wina. – odparł. – Moja żona nie żyje, zmarła 6 lat temu. Zamieszkałem potem z moją córką. Niestety ona także zmarła ostatnimi lat, zostawiając dwójkę dzieci i męża. Była chora na raka i nie wykryli go wystarczająco wcześnie. – zamilkł na chwilę. Czy to możliwe? - pomyślałam. Czy to możliwe, że był to ojciec matki Kate i Jacka? – Potem zaczęło się wszystko psuć. – kontynuował – Nie dogadywałem się z moją wnuczką, która w zasadzie przejęła władzę w domu. Jej ojciec kompletnie się załamał. Oddał się pracy i często wyjeżdżał. Te dzieci w zasadzie wychowały się same. – powiedział. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przecież Jack też mógł się czuć osamotniony z powodu straty swojej matki. A ja dokładnie wiedziałm jak to jest, ale ani razu gdy się widzieliśmy, nie poruszałam tego tematu. A mogłam, ponieważ potrzebowałam kogoś, kto będzie rozumiał i wiedział jak to jest.
– Kate – bo tak nazywa się moja wnuczka – nigdy mnie nie akceptowała. Pewnego dnia, gdy ojciec był na kolejnym służbowym wyjeżdzie, a Jack wyjechał gdzieś na weekend z kolegami, powiedziała, że mam wynosić się z jej domu, ponieważ nie potrzebny jej jakiś biedny starzec. Tak, tak powiedziała. – potwierdził, gdy zobaczył niedowierzanie w moich oczach. – Szerze mówiąc, chyba sam bym już długo tam nie wytrzymał. Zawsze kochałem naturę i zwierzęta, więc zamieszkałem w tej oto chatce. Od dawna stała pusta, więc wyremontowałem ją trochę i doprowadziłem do porządku. – powiedział. – Jack oczywiście prostestował, ale sam mu powiedziałam, że ciągnie mnie do przyrody, bo gdy byłem jeszcze młody pracowałem jako weterynarz. Nie chciałem też, żeby kłócił się przez to z siostrą. Ale muszę przyznać – odparł, gdy zobaczyl moją smutną minę. -  że żyje mi się tu całkiem dobrze. Może nie opływam w bogactwa, ale przynajmniej jestem szczęśliwy. – uśmiechnął się do mnie.
- Więc pańska wnuczka tak po prostu wyrzuciła pana z domu? – spytałam, bo nadal nie mieściło mi się to w głowie. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby wyrządzić taką krzywdę drugiej osobie?
- Tak. Ale myślę, że ona nie jest złym czlowiekiem. Sądze, że ona po prostu potrzebowała wtedy pomocy. Był zdruzgotana śmiercią matki. Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy pod których była opieką. Powiedziała, że sama popełni samobójstwo. To naprwdę był ciężki czas dla tych dzieci. – powiedział, a mnie wmurowało.
„Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy...”. Te słowa brzęczały mi w uszach. Czy to prawda? Jej matka była pacjentką mojej mamy. Zaraz po tym jak ona straciła swoją, ja także poniosłam bolesną stratę. I te słowa, które wypowiedziała, gdy śledziłam Daniela i Charlie - „No chyba że chcesz, żebym pobiegła do twojej mamusi”. Wszystko układało się w całość. Mężczyzna coś do mnie mówił, ale jego słowa nie docierały do mnie. Siedziałam tylko i patrzyłam się w jeden punkt na podłodze. Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby była zdolna do takiego czynu? A może jest jakieś inne wytłumaczenie? Może to po prostu jakieś żarty? – pytałam sama siebie.
- ... oczywiście mnie odwiedza. To naprawde miły chłopak. – otrząsnęłam się i dopiero wtedy ponownie usłyszałam głos mężczyzny. – Trochę się zamknął w sobie po śmierci mojej córki, ale ma dobre serce.
Nie chciałam już tam siedzieć. Chciałam wrócić do domu, przemyśleć to wszystko i przeanalizować to od początku w spokoju. Postawiłam pusty kubek na stole.
- Dziękuje za herbatę. Niestety muszę już iść – powiedziałam.
- Mam nadziję, że nie powiedziałem czegoś co cię uraziło.
- Nie, skąd. Ale moja przyjaciółka pewnie się o mnie martwi, więc już pójdę. – odparłam i wyszłam z salonu.
- Ach tak. No to do widzenia Ivy. – pożegnał mnie i zamknął drzwi.
 Wracjąc do domu, nawet nie widziałam kiedy tak szybko doszłam do ulicy, a potem do mieszkania. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym co przed chwilą usłyszałam. Szłam i na nic nie zwracałam uwagi. Nawet nie poczułam jak bardzo bolą mnie nogi od tak długiej wędrowki.


















CZYTASZ = KOMENTUJESZ





niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział VI


 Hej, hej wszystkim. Jak zauważyliście zmieniłyśmy trochę wygląd bloga, mamy nadzieję, że spodoba Wam się on również tak ja nam. Rozdział miał pojawić się dopiero na koniec nadchodzącego tygodnia. Ale, że ma być ten "koniec świata" trochę szkoda by było, abyście nie mogli go przeczytać. Jednak i tak uważamy, że ta część opowiadania należy do tych gorszych, za co z góry przepraszamy. Jak zawsze bardzo, bardzo mocno dziękujemy za wszystkie te miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem. Naprawdę nie myślałyśmy, że aż tak wiele osób będzie czytało nasze opowiadanie ; D




Music♥ <---- klik





- Puść ją – krzyknął Jack. Zjawił się tak szybko, że nawet nie zauważyłam, gdy odsunął mnie na bok i wymierzył cios z całej siły w stronę mężczyzny, który przed chwilą mnie trzymał.
- Zwariowałeś? – krzyknął tamten. Z nosa poleciało mu pare kropel krwi.
- Zjeżdżaj stąd, albo wzywam gliny – odpowiedział Jack.
Facet przeraził się i szybkim krokiem odszedł, przyciskając rękaw do nosa.
- Przepraszam - zwrócił się do mnie – Powinienem tu już na ciebie czekać, ale moja siostra strasznie się grzebała i musiałem na nią czekać. – powiedział.
Tak, jasne - pomyśłam – pewnie zrobiła to celowo.
- Przestań – odpowiedziałam – To nie twoja wina, że jacyś menele próbują się wbić na bal. Mogłam wejść do środka zamiast czekać tu. – odparłam z uśmiechem.
- Tak w ogóle to wyglądasz niesmowicie – powiedział i wyszczerzył zęby.
- Dziękuję. Ty rówież wyglądasz niczego sobie. – dodałam i zaśmiałam się. Tak naprawdę wygładał fantastycznie. Jego maska i garnitur idealnie współgrały z jego miedźianymi włosami. Chwycił moją rękę i ją ucałował.
– Tylko bez takich – powiedziałam, a on zaczął się śmiać.
 Wchodząc do pomieszczenia, naprawdę byłam zaskoczona. Samorząd potrafił z zwykłej sali gimnastycznej zrobić coś pięknego. Mały podest w rogu sali był przeznaczony dla zespołu, a parkiet do tańca wyglądał po prostu bajecznie. Nad sufitem fruwało mnóstwo różnokolorowych balonów napełnionych helem. A zasłony nad oknami dodawały odpowiedniego klimatu. Co ja gadam, jak dla mnie to bardziej przypominało balu z filmu produkcji Disney Channel. Naprawdę miałam nadzieję, że w tym roku wystrój sali będzie jakoś do zniesienia, ale te wszystkie kolory tęczy parzył mnie po prostu w oczy. Z góry nastawiłam się, że nijak nie będzie to bal podobny do tych co puszczają w wyskobudżetowych filmach, lecz i tak się czułam się zawiedziona. Mimo to byłam szcześliwa bo miałam u boku Jacka.
 Gdy już prawie wszyscy uczniowie znaleźli się na sali zaczął się pierwszy taniec. W głośnikach właśnie leciała piosenka Ed'a Sheeran'a - Give Me Love. W tamtym momencie właśnie pomyślalam, jak by to było gdy mój ojciec był w domu i razem z nim uczyła bym tańczyc walca. Naprawdę żałowałam, że nigdy nie próbował się chociaż ze mną skontaktować i się dowiedzieć co u mnie. Od zawsze zazdrościłam innym miłości rodziny jaka panowała w ich domach. Ja niestety od dłuższego czasu nie odczuwałam tego. Miałam Charlie i Daniela, ale ich bardziej traktowałam jak rodzeństwo, na które zawsze mogę liczyć a nie jako rodziców, opiekujących się mną. Byłam  ciekawa czy mój ojciec wie o śmierci mojej matki. W końcu skąd miałby sie o tym dowiedzieć. W żadnej gazecie, nawet nie wspomniano o jej zabójstwie. Nie wiem czy on chociaż pamięta o jej urodzinach.
Moje rozmyślenia przerwał mi łagodny głos Jack'a.
- Zatańczymy? – zapytał.
- Z chęcią - odpowiedziałam z uśmiechem.
Teraz już powoli zaczęłam rozumieć podniecenie niektórych lasek tym balem. Sama tańcząc z Jack'iem poczułam sie trochę jak kopciuszek z bajki. Co z tego że wystój wcale mi nie pasował a buty na wysokim obcasie trochę mnie obcierały. Ale miałam jego. Nawet mordercze spojrzenia, które Kate posyłała mi z drugiego końca sali nie robiły na mnie wrażenia. Jack prowadził  mnie pewnie delikatnie i powoli. Do ucha śpiewał mi po cichu tekst piosenki, co sprawiło że poczułam dreszcze. Miał wspaniały głos. Mogłabym tak tańczyć całą wieczność. Nistety, pani Hole - nauczycielka jezyka francuskiego, przewrała nam, gdyż twierdziła ze Jack winien jest jej choć jeden taniec. Zauważyłam Charlie i Daniele więc podeszłam do nich.
- I jak się bawisz? – spytał mój przyjaciel.
- Ujdzie w tłumie – odpowiedziałam, a on parsknął śmiechem.
- Napisabym się czegoś – stwierdziła Char.
- Świetny pomysł – przyznałam.
 Niedaleko sali gimnastycznej, w której miał się odbyć bal, był bar z napojami dającymi małego kopniaka. Nigdy wsześniej razem z przyjaciółmi nie za bardzo ciągło nas do alkoholu. Lecz po tym jak zobaczyłam Kate, która najwyraźniej nasyłała na Jacka tłumy dziewcząt, poczułam że przyda mi się coś mocniejszego. Jack jak na dżentelmena przypada, nieodmówił żadnej tańca. Poczułam się lekko urażona. Jeszcze przed chwilą tańczyłam w jego raminach a teraz zostałam sama na lodzie.
 Wypiłam jednego małego drinka. Kelner, jak to na miejscowy bar przystało, nawet nie dbał o to czy ktoś skończył osiemnaście lat czy nie. Zresztą znał tu chyba każdego, więc gdyby ten i owy wypił trochę za dużo wiedziałby gdzie odnaleść ich rodziców. Posiedzieliśmy tam jakieś pół godziny, lecz Charlie chciała wracać. Pomyśłałam, że jeszcze zostanę skoro Jack nawet nie zorientował się, że mnie nie ma. Mógłby przynajmniej zadzwonić i spytać gdzie jestem. Nie miałam zamiaru psuć zabawy Charlie i Daniel'owi i prosić ich, aby ze mną zostali.
- Co się dzieje? Jeseteś pewna że chcesz tu zostać? – spytała Char z troską w głosie.
- Tak, wypije jeszcze jednego i może potem do was wróce – odparłam – W końcu nie mogę przegapić wyborów króla i królowej balu. – powiedziałam z sarkazmem w głosie.
- Jak chcesz. Jakby się coś działo to natychmiast dzwoń.
- Dobrze mamusiu - odpowiedziałam z waflem na twarzy.
 Moja rola bycia kopciuszkiem sie skończyła. Z powodu, że Jack był naprawdę przystojny trudno sie było dziwić, że nie zostanie królem balu. Królowa jednak mogła być tylko jedna, a był ją nie kto inny jak słynna ździra Kate. Po ostatnim incydencie coraz bardziej jej nie cierpiałam. Z każdym dniem moja nienawiść do niej wrastała niewiarygodnie szybko. Wystarczyło, że popatrzy się na mnie  tym jej  wrogim spojrzeniem. I do tego ten jej krzywy zrgyz. Innych mogła wrabiać, że ma idealnie, proste zęby ale ja nie dałam się nabierać. Jeszcze przed chwilą wcale mi nie przeszkadzała, ale to ona była winna tego że siedziałam tam sama jak palec.
- Co cię tak martwi? – spytał barman i sprawił że powróciłam na ziemie.
- Nic -  odpowiedziałam. Nie miałam ochoty zwierzać się jakiemuś typkowi, który co wieczór obsługuje tych samych zapijaczonych facetów.
- Pewnie facet, co? – koleś nie ustępował.
- Nie twoja sprawa – odburknęłam.
- Może nie moja, ale chyba szkoda marnowć taki wieczór dla jakiegoś frajera – powiedział i posłał mi uśmiech. Koleś normalnie chciał mnie wyrwać.
– Podać coś jeszcze – spytał, bo zobaczył, że sune po blacie pustą szklanką.
- Nie, dziękuje.
- I co się dziwisz, że chłopak woli inną. Za bardzo rozmowna to ty nie jeteś. Ładna, owszem, ale nie tylko to się liczy. Bo wiesz face...
- Kurna, kolo o co ci chodzi? – wybuchnęłam nagle. – Odwal się ode mnie, dobra? A jak coś ci nie pasuje to wygarnij mi to śmiało, a nie owijasz w bawełnę. Bo może zbyt rozmowna to nie jestem, ale uderzyć potrafię jak facet, jeśli zajdzie taka potrzeba – wyrzuciałam z siebie. To chyba ten alkohol tak na mnie wpłnął.
- Dobrze już. Po co te nerwy? – spytał najwyrażniej rozbaiony tym wszystkim koleś.
Nie wiedziałam co zrobić. Byłam zdenerowowana głupim zachowaniem barmana, ale ostatecznie mnie rozbawił. Wybuchnęałm śmiechem, a on poszedł w moje ślady.
– Kurcze dziewczyno, tylko żartowałem z tą gadką. Po prostu chciałem cię rozbawić.
- I udało ci się – przyznałam przez łzy. Śmiałm się jak głupia. Wszystkie twarze w barze zwróciły się w moją stronę.
- Lepiej już idź – poradził mi barman – Bo biedak pewnie cię szuka. A poza tym boje się, że zaraz wybuchniesz, przeskoczych bar i rzucisz się na mnie z pięściami.
 Posłuchałam i wychodząc, pękałam ze śmiechu. Już wiedziałam, że  nie powinnam pić alkoholu, bo automatycznie włącza się u mnie syndrom głupoty.
 Wyszłam w ciemną, listopadową noc. Temperatura nie przekraczała nawet dziesięciu stopni. Powietrze bardzo szybko mnie ocuciło. Z powrotem poczułam się jak przedtem, tylko, że w tym momencie było mi okropnie zimno. Szłam w stronę szkoły, chciałam się jeszcze ostatni raz zobaczyć Jacka. Może nie interesował się mną wogóle, ale mi na im zależało. W tym barze kompletnie staciłam poczucie czasu. Wyciągnęłam telefon z torebki i spojrzałam. Dwanaście nieodebranych połączeń. Wszystkie były od Jack'a. Poczułam się jak rozpieszczona idiotka. Zaczęłam całą winę zwalać na chłopaka, bez zarzutów miałam do niego pretensje, a sama wyciszyłam telefon.
 Resztę dystansu, który mnie oddzielał jeszcze od budynku, pokonałam w biegu. Zdyszana weszłam do sali, na podeście oświetlonym małymi lapkami świątecznymi stał Jack i Kate. Oboje mieli korony na swoich głowach. Podeszłam pod samą scenę i spojrzałam na Jacka. W jego oczach malowała się ulga.
Przepraszam – wyszeptałam prawie bezgłosnie, lecz chyba zrozumiał bo uśmiechnął się do mnie. Jak zawsze król i królowa balu mieli zatańczyć, ale nie razem, tylko poszukać sobie partnerkę bądź partnera. Dobrze widziałam, że Jack wybierze mnie. Chciałam mu to wszystko wytłumaczyć, ale on  nie chiał słuchać. W ogóle się na mnie nie gniewał. Było tak jakbyśmy dopiero co przyszli i kontynuowali nasz pierwszy taniec. Po kilku chwilach inne pary dołaczyły do nas i weszły na parkiet.
 W pewnym momencie Jack zaczął zbliżać swoje usta do moich. Poczułam natychmiast, że motylki wypełniają mój brzuch wewnątrz. Na szczęście mieliśmy na sobie maski, które idealnie się przydały w tamtej chwili. Nie musiałam się denerwować, że ktoś mógłby mnie rozpoznać i Jack nie mógł dostrzec mojego buraka na całej twarzy.














CZYTASZ = KOMENTUJESZ




piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział V



 Hej, hej Wam wszystkim. Na początku małe przeprosiny, że aż tak długo musieliście czekać na ten rozdział. Ten tydzień miałyśmy naprawdę zawalony i w ogóle nie znalazłyśmy czasu aby coś napisać. Cieszymy się jednak, że ostatni rozdział wam się podobał, co dało się poznać w waszych komentarzach. Jesteśmy za nie bardzo Wam wdzięczne! Naprawdę dają nam kopa i motywują do dalszego pisania. Może jest to dopiero 5 rozdział, i może to szybko, ale naprawdę cieszymy się, że jesteście z nami! Chciałyśmy również bardzo podziękować za ponad 1700 wejść na naszą stronę od Was. Naprawdę nie sądziłyśmy, że w tak krótkim czasie MY ( xd ) zdobędziemy tyle wejść. Jeszcze raz bardzo dziękujemy ; D

~ J. i K.



Music♥ <---- klik



 Zabójcy mojej matki zaczęli rozglądać się dookoła, pewnie nie byli pewni czy tego całego zdarzenie nikt nie widział. Ja jednak zamiast kucnąć przy oknie, nadal patrzałam się w zwłoki mojej mamy. Moje ciało kompletnie odmawiało mi posłuszeństwa, dalej stałam jak wryta w ziemię. Kiedy już myślałam, że mają odjeżdżać, zobaczyli mnie. Głupia - pomyślałam. Podobnie jak w amerykańskich horrorach zapomniałam, jak te idiotki, zamknąć drzwi na klucz. Nawet nieprzyszło mi do głowy by zawiadomić policję o całym zdarzeniu. Jedynym wyjściem dla mnie była ucieczka, gdyż zabójcy powoli zaczęli zbliżać się do mojego mieszkania. Pobiegłam szybko do kuchni i wybiegłam przez tylne drzwi. Nim się obejrzałam, znalazłam się już przy starym lasku. Niestety dużo już nie brakowało, aby mordercy mnie dopadli. Postanowili przyspieszyć tempo, gdy skapnęli się, że planuję ucieczkę. Gwałtownie wbiegłam w gęsty las. Można by było pomyśleć, że wpasowanie i ukrycie się w nim będzie rzeczą prostą do zrobienia. Jednak ja straciłam już wszystkie siły, które miałam w sobie. Stanęłam za starym dębem i czekałam aż tych dwoje w końcu da za wygraną. Mój puls był wysoki, na dodatek strach nadal mi towarzyszył. Dalej nie mogłam ustać nieruchomo w miejscu, co całkowicie obniżyło moją szansę na pozostanie nieznalezioną. Ni stąd ni zowąd przede mną stanął jeden z gości i przystawił mi nóż do gardła. Kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić w tym momencie. Miałam totalną pustkę w głowie. Mogłam tylko pomarzyć, że rycerz w srebrnej i błyszczącej zbroi pojawi się i mnie uratuje. Ten mężczyzna naprawdę chciał mnie zabić. Naciskał na nóż z coraz większą siłą. Na zewnętrznej części palców u jego dłoni widniał tatuaż symbolizujacy nieskończoność.
 W tym momencie zobaczyłam narastającą mgłę przed moimi oczyma. Usłyszałam dźwięk budzika. Przez następną chwilę, oszołomiona nadal leżałam w swoim łóżku. Calusienka pościel jak i moje ciało były mokre. Uświadomiłam sobie, że to musiał być sen, lecz taki realny? Nigdy wcześniej nie miałam podobnego koszmaru, a na pewno nie takiego rzeczywistego. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Po tym jak dwaj mężczyźni zamordowali moją mamę, szybko odjechali i policja nie zdążyła ich złapać. Ale ten lasek.. jeszcze przedwczoraj byłam w nim na spacerze z Jackiem.
 Podniosłam się z łóżka. Wszystkie mięśnie mnie bolały. Gdy stanęłam, myślałam przez chwilę że stracę równowagę i upadnę. Położyłam się z powrotem i zaczęłam rozmyślac. Wczorajsz rozmowa  z Kate była bardzo dziwna. Czyżby się domyślała kim jestem? I co ona wie o mojej matce? Może ma coś wspólnego z jej śmiercią. Dłużej już nie wytrzymałam. Nie mogłam się dalej zadręczać. Postanowiłam, że przez ten tydzień zapomnę o wszytskim, a potem zajmę się sama tą sprawą. Nie spocznę póki nie znajdę osób które są winne jej śmierci.

***

- Ta jest całkiem fajna – zaproponowała Charlie.
- Nie, ta jest do kitu – powiedziałam. Po szkole wybrałyśmy się do galeri by wybrać sukienki na nasz bal. Jednak ani ja, ani Charlie nie cieszyłyśmy się wcale z tej wyprawy. Najchętniej poszłybyśmy w spodniach i T-shircie gdyby można było.
- Ivyyy... Musimy coś wybrać. Kupmy więc cokolwiek i spadajmy stąd.
- Ok. Chodż jeszcze do tego sklepu naprzeciwko.
- Dobra – odpowiedziała moja przyjaciółka z grobową miną. – Ale potem idziemy na lody i na pizzę.
- Świetny pomysł – przyznałam bo byłam bardzo głodna i zmęczona tymi zakupami. Pomyśłam o tych wszystkich panienkach, które potrafia spedzić cały dzień w galerii a pod koniec dnia, gdyby miały możliwość, najchętniej poszłyby do następnych.
 Weszłyśmy do luksusowego butiku. Ubrania były to naprawdę niesamowite, ale ceny lekko przerażały. Porozglądałyśmy się dookoła. Nie mogłyśmy się zdecydować na nic.
- Przepraszam. Mogę w czymś pomóc? – spytała sprzedawczyni.
- Tak. Szukamy sukienek na szkolny bal- poinformowałam ją.
- Mogę panienką zaproponować naprawdę świetne rzeczy – powiedziała i poprowadziła nas wzdłuż wieszaków. Sukienkę która wybrała Charlie była wspaniała. W tej beżowej krótkiej kiecce przed kolano, dziewczyna wyglądała naprawdę oszałamiająco. Dziewczyna od razu postanowiła, że ją bierze. Ekspedientka zaproponowała mi kilka innych, śliczych sukienek, ale nie pasowały do mnie.
- Hmmm... nie wiem sama. Moża ta? – spytała i wzięła do ręki wieszak z piękną kreacją.
- Och...- wyrwało mi się – Jest wspaniała.
- Przepraszam, ale ta sukienka jest już zarezerwowana – usłyszałam znjaomy głos – Zresztą nie sądze złotko, że cię na nią stać.
- Ej ty. Katherine, tak? – spytała Charlie – Daj jej spokój. Ona pierwsza zobaczyła tą sukienkę.
- A ty to kto jeśli można wiedzieć? – spytała jedna z dziewczyn, które towarzyszły Kate.
- Nie twoja sprawa krowo – odpowiedziała Char.
- Zamknij się! – krzyknęła tamta dziewczyna.
- Drogie damy. Panujcie nad nerwami – próbowała do nas mówić sprzedawczyni – Myślę, że sukienkę kupi ta, która pierwsza się nią zainteresowała, czyli ty kochanie. – zwróciła się do mnie. Nie wiedziałam co zrobić. Może jednak lepiej ją oddać i mieć spokój – pomyslałam.
- To jak Ivy, kupujesz ją czy nie? – spytała Kate – Lepiej dobrze się zastanów – dodała i wbiła we mnie wzrok. Popatrzyłam na nią. Uśmiechała się zjadliwie. Już miałam powiedzieć, że rezygnuję z zakupu, lecz Charlie mnie uprzedziła.
- Jasne, że ją bierze. – powiedziała. Włosy na rękach Kate się zjeżyły. Głośno przełkęłam ślinę. No to mam przekichane – pomyślałam. Dobrze wiedziałam, że ktoś z taką pozycją w szkole jak ona może zniszczyć mi życie – Nawet bez przymierzania. Będzie pasowała jak ulał. – dodała Char, wyrwała wieszak kobiecie i pomaszerowała do kasy.
- Ostrzegałam cię – powiedziała Kate gdy ją mijałam – Teraz radze ci mieć się na baczności, bo różne nieszczęścia chodzą po ludziach,  prawda? A ty chyba najlepiej o tym wiesz.
Patrzyłam jak odchodzi ze swoją świtą. Czego ty się boisz – spytałam samą siebie. Jesteś Ivy Dickens, nie żaden mięczak - powiedziałam do siebie i podeszłam do mojej przyjaciółki.
- Dziękuję – wyszeptałam a ona się do mnie uśmiechnęła. Z taką przyjaciółką nie mogłam zginąć. Na pewno nie.
  Wychodząc ze sklepu natknęłyśmy się na paczkę Kate. Zobaczyłam wśród nich Jacka. Podniosłam głowę wysoko do góry,  posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać i powiedziałam zwykłe „hej”. Jack odwzajemnił uśmiech i odpowiedział na moje przywitanie. Potem uśmiechnęłam się jeszcze szerzej do Kate, która prawie zabijała mnie wzrokiem i ruszyłam z przyjaciółką w stronę wyjścia.
  Razem z Charlie na koniec wybrałam się jeszcze do sklepu po zakup masek na bal.

***

 W piątek wieczorem miał odbyć się bal maskowy w naszej szkole. Powiem szczerze, że naprawdę nie rozumiałam ekscytacji niektórych osób tym wydarzeniem. Dobra, może niektóre dziewczyny były tak zafascynowane, że w końcu będą mogły stać się kopciuszkiem tej jednej nocy, że nie mogły usiedzieć na tyłku. Ale żeby od razu krzyczeć i wrzeszczeć z podniecenia to trochę przesada. Wracając do domu z galerii spotkałyśmy kilka takich dziewczyn. W końcu nie tylko my wybrałyśmy się po kreację tego dnia.
 W domu razem z przyjaciółka zjadłyśmy kolacje i postanowiłyśmy nie siedzieć już nad komputerem i telewizorem by być wyspanym na jutro. Choć odwołano nam lekcje, aby te wszystkie rozhisteryzowane nastolatki zdążyły z makijażem i fryzurą. Oczywiście w tak małym miasteczku jak Jackson takie wydarzenie jak bal było wielką atrakcją. Największe plotkary zawsze w takie dni wyłaziły z domu i obgadywały wszystkich dookoła.
 Spałam z Char prawie do 12, ponieważ tak żadko miałyśmy okazję by poodrabiać nasze wczesne, szkolne wstawanie. Wybrałam się szybko do pobliskiego sklepu aby zakupić potrzebne artykuły spożywcze do zrobienia śniadania. Wróciwszy, zjadłam z przyjaciółką sporą porcję płatek z mlekiem. O dziwo, było jeszcze sporo czasu, więć poszłyśmy pobiegać. Gdy mieszkałam w Plymouth bardzo często biegałyśmy. Nie, jak robi to większość dziewczyn, by schudnąć, lecz po prostu by poprawić trochę swoją kondycje. Bardzo lubiłam tą dyscyplinę, ponieważ wtedy zapominałam o wszystkim. Wystarczyła jakś dobra muzyka w słuchawkach i miejscowy park by dobrze i pożytecznie spędzić czas.
 Wrociłyśmy prawie po 15, bo pograłyśmy przy okazji w kosza na miejscowym boisku. Nie zdołałam już nic w siebie wcisnąć, bo o dziwo zaczęłam się troche denerwować. Lecz mojej przyjaciółce najwyrażniej nic nie przeszkadzało bo wsunęła dużą porcję frytek. Bal miał się odbyć o 19 więc około godziny 17 zaczęłyśmy się szykować. Zajęło nam to ponad godzinę. Gdy w końcu ubrałyśmy się w sukienki, zeszłyśmy na dół i czakałyśmy na Daniela.
 Miał przyjechać po nas o 18:30. Ustaliłam z Jackiem, że spotkamy się już na balu. Nalegał, że po mnie przyjedzie, lecz ja stanowczo odmówiłam. Pewnie od razu rozeszły by sie pogłoski, że ma nową laskę czy cos w ten desień, a ja nie lubiłam, być w centrum uwagi. A tak od razu założyłam maskę i wychodząc z auta nikt mnie nie poznał. Za to ja nie mogłam poznać Jacka. Pełno kolesi w czarnych garniturach i maskach, prawie całkowicie osłaniających im twarze, stało przed wejściem i również czekało na swoje partnerki. Char i Daniel już weszli, a ja nadal szukałam na mojego księcia z bajki. Chodząc w tłumie chłopkaów co rusz szturchałam ktoregoś i pytałam czy wiedzą, który to Jack Hastings. Niektórzy odpowiadanie grzecznie że nie wiedzą, ale inni sypali jakimiś głupimi tekstami w stylu - „Nie, nie widziałem go, ale to ja mogę się tobą zaopiekować jeśli chcesz”. Gdy coraz dłużej szukałam zaczęłam się denerowoać i głupie myśli przychodziły mi do głowy. A jak się nie zjawi? A może postanowił zrobić sobie ze mnie żart i wystawic do wiatru?
- Hej mała, może się przejdzimy? – usłyszałam głos dochodzący zza moich pleców.
- Nie dzięki – odpowiedziałam frajerowi, który najwidoczniej tylko udawał, że jest uczniem tutejszej szkoły, ponieważ jego głos brzmiał jakby był dobrze po 30-stce. Wielu było takich śmiałków, co wskakiwali w garniaka i chcieli się przemknąć na imprezę. Lecz wejścia pilnował nauczyciel, który wpuszczał tylko za okazaniem legitymacji lub dowodu.
- Ja myślę jednak, że się przejdziemy – powiedział, złapał mnie za rękę i już ciągnął w stronę chodnika.







*****



Sukienka i maska Ivy




Kreacja Charlie



Tatuaż mężczyzny ze snu





CZYTASZ = KOMENTUJESZ