piątek, 23 listopada 2012

Rozdział IV



Hej, hej wszystkim. Jak wam się na chwilę podoba nasze opowiadanie? Pod ostatnim wpisem nie pojawiło się za dużo opinii, mamy jednak nadzieję, że pod tym będzie trochę więcej. Nowy rozdział miał pojawić się już w tamtym tygodniu, ale z powodów próbnych egzaminów nie dałyśmy rady nic napisać ; ) Na chwilę nie ma za dużo akcji, ale możemy was zapewnić, że w kolejnym rozdziale będzie jej znacznie więcej.



Music♥ <---- klik




 „Niech spoczywa w pokoju” – taki napis widniał na grobie mojej mamy. Dawno to nie byłam – pomyślałam. Nawet bardzo dawno. Mimo tego, że byłam tu dopiero drugi raz, ciągle pamiętałam o mamie. Nie było dnia żeby myśl o niej nie przemknęła mi przez głowę. Uśmiechałam się, rozmawiałam jak dawniej, ale to było troche udawane, ponieważ ból po jej stracie nadal mnie otaczał. Nie wiem czemu tu przyszłam. To tylko pogorszyło sprawę. Chęć zemsty pogłebiła się jeszcze bardziej. Nikt nie został ukarany za jej śmierć. Policja nie złapała morderców. Uciekli z miejsca zbrodni. Nie raz myślałam dlaczego to ona musiała zginąć. Przecież nic złego nie zrobiła, nikogo nie skrzywdziła.
 Postawiłam na grobie czerwone róże. Mama je kochała. Mówiła, że to najpiekniejsze kwiaty. Ja za nimi nie przepadałam. Jakoś źle mi się kojarzyły. Odmówiłam jeszcze modlitwę i udałam się w stronę bramki głownej, przy której zaparkowalam samochód. Idąc nawet nie spoglądałam przed siebię, więc bardzo się przestraszyłam, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Cześć- powiedział Jack.
- Och.. cześć – odpowiedziałam – Co tu robisz?
- Moja mama leży na tym cmentarzu – odparł ze smutkiem w głosie.
- Przykro mi – rzekłam zakłopotana. Co innego mógłby robić na cmentarzu?
- A ty? –spytał.
- Moja ma... to znaczy babcia też ma tu grób – Zapomniałam o tym, że nie mogę się wygadać.
- Też mi przykro.
- Niepotrzebnie – stwierdziłam – umarła jakieś 5 lat temu.
- I mieszkała w Jackson?
- Tak - odpowiedziałam
- Przejdziemy się? – spytał – Nie tu oczywiście. Możemy pójść w tamtą stronę – powiedział i wskazał na pobliski las. Też mi coś. Kto spaceruje po cmentarzu?
- Pewnie.
 Mineliśmy bramkę i poszliśmy w stone lasu.
- Powiedz, czemu się tu przeprowadziłaś? – zapytał. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przecież nie mogłam powiedzieć, że ktoś zastrzelił móją mamę, bo by się domyślił kim jestem. Przynajmniej tak twierdziłam, bo nie wiem czy Jack znał mnie chociażby z widzenia jeszcze 3 lata temu.
- Moja mama zginęła w wypadku samochodowym. Babcia się mna opiekowała, ale ja nie chciałam już się jej naprzykrzać. I tak wiele dla mnie zrobiła, więc przeprowadziłam się tutaj. Taty nawet nie znam. Jak dowiedziła się, że mama jest w ciąży dał noge do Europy. – po części powiedziałam mu prawdę. Moja mama nie żyła, a babcia opiekowała się mną przez pewien czas.
- Nie widziałem, że twoja mama nie żyje. Przepraszam, nie powinienem pytać, ale byłem po prostu ciekawy.
- Spoko – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się a on odwzajemnił uśmiech.
 Przez chwilę spacerowliśmy w milczeniu. Widziałam, że spoglada na mnie, ale udawałam, że tego nie dostrzegam. Nad nami zebrały się czarne chmury, zaczęło kropić. Spojrzałam w niebo.
- Może wracajmy zanim rozpada się na dobre – powiedział, więc zawrociliśmy – Widziałaś ogłoszenie? W piątek jest ten bal – powiedział, a mi serce podeszło do gardła.
- No, widziałam – udało mi się tylko tyle wykrztusić. Gdyby mnie zaprosił chyba bym zemdlała.
- Idziesz?
- Nie – odpowiedziałam.
- Czemu? – zapytał – Nie lubisz takich imprez?
- Nie przepadam za nimi – skłamałam. Nienawidziłam ich. Były bez sensu. Gapić się, aż wszyscy padna nad ranem ze zmęczenia, a co trzeci dlatego że się narąbał.
- Ja chyba też nie idę – powiedział, a ja się zdziwiłam .
- Czemu? – zadałam to samo pytanie.
- Nie przepadam – odpowiedział i wybuchęlismy śmiechem. – Chciaż w sumie takie bale nie są najgorsze. Na pewno nie dasz się namówić? – kolana mi zmiękły i nagle zrobiło mi się gorąco. Jack Hastings zapraszał mnie na bal.
- Czy ja wiem.... - zaśmiałaś się
- No nie daj się prosić.
- W zasadzie.... nie mam planów na piątek, więc to nie najgorszy pomysł – zgodziłam się. Oczywiście gdyby to zrobił ktoś inny pewnie bym odmówiła. Ale to nie był byle jaki chłopak. To był chłopak w którym kochałam się od pierwszej klasy.


*****


- Buahahahahaha... ale morda. – powiedziała przez łzy Charlie. – I to niby ma być straszne?
- Najwyraźniej – odpowiedziałam i znowu zaniosłyśmy się śmiechem - Właśnie oglądałyśmy jakiś kiepski horror, który polecił nam tato Charlie. Ponoć miałyśmy sikać ze strachu, ale jak to bywa ze mną i z Charlie, sikałyśmy, lecz ze śmiechu.
- Zacna komedia – przyznała Charlie.
- No, nawet niezła – powiedziałam.
- To co? Nie idziesz na ten bal? – zapytała. – Wolisz kisić się w domu, niż wyjść i trochę się zabawić? – ciągnęła temat. Od południa drążyła mi dziurę w brzuchu. Bardzo jej na tym zależało. Wcale jej nie poznawałam. Dawniej w życiu nie dała by się wyciągnąć na jakiś głupi bal snobów. Zgodziła się pewnie tylko dlatego, ponieważ Dan ją zaprosił. Ale rozumiałam ją. Sama przecież też bym nie poszła gdyby nie Jack. Widocznie Charlie też polubiła Daniela tak jak ja Jack’a. – Ziemia do Ivy. – powiedziałam Char i pstryknęła mi palcami przed oczami.
– To jak? Idziesz czy nie? Przecież nie trzeba mieć partnera. Można przyjść samemu. Tzn. nie będziesz sama, będziesz ze mną i z Danielem. – dorzuciła szybko, bo posłałam jej mordercze spojrzenie.
- W zasadzie ktoś mnie zaprosił.
- NO CO TY?!- krzyknęła z radości Charlie. – Mów szybko kto!
- Jack – odpowiedziałam, a Charlie aż pisnęła z radości. Cieszyła się jak dziecko. Nawet bardziej niż ja. To się nazywa przyjaźń. – pomyślałam. Gdy przyjaciel cieszy się bardziej z twoich sukcesów niż z własnych. Gdy Charlie wykonywała dziki taniec radości, zadzwonił jej telefon. Miała ustawioną piosenkę „ I feel good...” , więc automatycznie zaczęłam śpiewać, krzycząc przyjaciółce do ucha, gdy ona rozmawiała.
- Zamknij się, to Daniel. – powiedziała, a wtedy ja zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej.
- I feel good tu du du du du du, I knew that I wouldn't if... So good, so good, I got you...
- No przestań. – krzyknęła w końcu, przez co wybuchnęłam śmiechem. Zawsze mnie rozśmieszała jej wkurzona mina. – Dobra. To o 7. Jesteśmy umówieni - skończyła rozmowę. - A teraz cię zabije. - powiedziała i zaczęła mnie łaskotać.
No więc stało się. Moja przyjaciółka umówiła się na randkę z moim przyjacielem. Oczywiście spanikowała, gdy zobaczyła, że została jej tylko godzina. Szybko wskoczyła pod prysznic, ja wybrałam jej ciuchy. Znając gust Charlie, przewidywałam że raczej nie da się wcisnąć w sukienkę. Wyciągnęłam więc z szafy bardzo obcisłe, jasne rurki. Wyglądała w nich obłędnie, bo dziewczyna miała niesamowite nogi. Do tego gładką beżową bluzkę na ramiączkach oraz moją dżinsową kurtkę. Biorąc ja do ręki przypomniała mi się mama, ponieważ dostałam ją właśnie od niej na urodziny. Rękawy były wykonane z czarnej skóry, a na kołnierzyku miała ćwieki. Charlie wyleciała z łazienki i szybko się ubrała. Wyglądała świetnie. Włosy wyprostowała prostownicą, żeby były idealnie proste. Do tego lekki makijaż i wszystko było gotowe. Oczywiście musiała wcisnąć na nogi conversy. Przekonywałam ją żeby założyła sandały, ale ona przecież wie lepiej.
 O 7 daniel podjechał pod dom. Charlie przerzuciła torebkę przez ramię, ucałowała mnie w policzek i wybiegła. No i zostałaś sama. – pomyślałam. Nie wiedziałam kompletnie co mam robić. Nudziło mi się potwornie i wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby pośledzić Dana i Charlie. Przyjaciółka powiedziała, że jadą do kina a potem na pizze czy coś w tym stylu. Zerwałam się z łóżka, rzuciłam książkę, którą próbowałam czytać w kąt, wrzuciłam do torby telefon i pieniądze, zamknęłam dom i pojechałam do tego kina. Daniel jak to chłopak postanowił zabrać Char na jedną z tych komedii romantycznych na których chce się rzygać. Kupiłam bilet i zdążyłam na seans. Sala była prawie pusta,więc trudno mi było przemknąć na sam koniec, tak aby mnie nie zauważyli, lecz w domu założyłam czapkę z daszkiem, a Daniel jak to Daniel rozsypał popcorn więc wykorzystałam okazję i przebiegłam niezauważona. 
 Szczerze powiedziawszy, nieźle się ubawiłam na tej komedii. Gdy główny bohater wyznawał miłość dziewczynie myślałam, że się posikam ze śmiechu. Oczywiście dusiłam to w sobie, bo gdybym zaśmiała się głośno to z pewnością by mnie zdemaskowali. Po skończonym filmie poczekałam aż wyjdą i ruszyłam z nimi. Musiałam przyznać, że nie doceniałam wcześniej Daniela ponieważ zabrał Charlie nie do pizzeri, tylko do prawdziwej restauracji. Pech chciał, że usiedli przy samym wejściu więc nie miałam szans. Musiałam się wycofać. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam ławeczkę. Usiadłam na niej i miałam całkiem niezły widok na tę dwójkę. Charlie ciągle się śmiała, więc przewidywałam, że mój przyjaciel sypie jak zwykle sucharami z rękawa. Były tak beznadziejne, że aż śmieszne. Siedzieli tak chyba z godzinę. Wynudziłam się za wszystkie czasy. W końcu Dan postanowił działać i już pochylał się żeby pocałować Charlie, gdy nagle ktoś zza moich pleców złapał mnie za włosy i pociągnął z całej siły. Krzyknęłam z bólu i ze strachu. Wstałam szybko i obejrzałam się. 
- Ty suko – krzyknęłam do Kate. 
- Oj... bolało? Najmocniej przepraszam – powiedziała z idiotycznym uśmieszkiem na twarzy – Chciałam ci tylko przekazać, żebyś odwaliła się od Jack’a. Nie ta liga kochanie. Za wysokie progi. Niech Ci się nie wydaję, że on może coś do Ciebie przypadkiem czuć. Jakbyś nie zauważyła, Jack dla wszystkich jest miły. Zadaje się z Tobą tylko z litości, więc odejdzie i odpuść sobie go - wysyczała tym swoim paskudnym głosikiem. 
- Nie ty mi będziesz mówić z kim mam się zadawać a z kim nie szmato. 
- Uważaj na słowa wycierusie – wycedziła przez zęby – No chyba że chcesz, żebym pobiegła do twojej mamusi – powiedziała i zaśmiała się szyderczo. 
- Że co? – spytałam zupełnie ogłupiała. 
- Gówno. – odpowiedziała i podeszła do mnie. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. – Nie lubię gdy ktoś z zupełnie innego świata niż ja, zaczyna wpieprzać się w sprawy moje i moich przyjaciół. Więc radze ci skończyć tę znajomość z Jackiem, albo pożałujesz. – wyszeptała z jadem w głosie i odeszła. 

















CZYTASZ = KOMENTUJESZ





sobota, 10 listopada 2012

Rozdział III



 Hej, hej wszystkim czytającym ten tekst. Na wstępie, serdecznie dziękujemy za tak wielką ilość komentarzy pod ostatnim postem.  Naprawdę, cieszymy się, że podoba wam się nasze opowiadanie. Jednak mamy nadzieję, że jeszcze więcej osób będzie je czytać. Jak czytacie, to prosimy napisać coś, wystarczy nawet minka typu " :) ", żebyśmy wiedziały ile około osób śledzi naszego bloga. Zauważyłyśmy, że obcokrajowcy też odwiedzają naszą stronę i za to serdecznie im dziękujemy ; )


Hi guys!  How are you? We cordially greet all of you ;D


Hallo Leute! Wie gehts es euch? Wir grüßen euch herzlich ;D




Music ♥ <---- klik




- Cześć - przywitałam się - Mogę się przysiąść?
- Yyyy... Cześć. Jasne, siadaj jak chcesz - powiedział i ściągnął torbę z krzesła bym mogła usiąść. Po jego zachowaniu poznałam że jest trochę speszony.
- Nazywam się Ivy Dickens. Jestem tu nowa.
- Miło cie poznać. Jestem Daniel - odpowiedział i spojrzał mi w oczy. Wydawało mi się, że za chwilę mnie rozpozna więc szybko przeniosłam wzrok na tablicę.
- Co malujesz? - zapytałam, by czymś go zagadać. Postanowiłam że jeszcze mu nie powiem, o mojej "nowej" tożsamości. Zrobię to po lekcjach, jeżeli wcześniej mnie nie rozpozna.
- Nic.- odburknął, po czym wrócił do szkicowania latarni morskiej. Nasza rozmowa skończyła się dość szybko, nie był już taki otwarty i rozmowny. Dało się zauważyć, że nie był tą samą osobą którą znałam w dzieciństwie. Wydawał się bardziej skryty i chłodniejszy niż zwykle.
 Kolejną lekcję, na którą niestety musiałam iść była historia. Uczył ją profesor - Eric Valentine. Miał około po 50, jednak wyglądał na starszego jak na swój wiek. Jak na poprzednich zajęciach, nauczyciel przedstawił mnie klasie.
- Dzień dobry wszystkim. Chciałbym wam przedstawić waszą nową koleżankę. Jak masz na imię młoda damo? - zapytał.
- Dzień dobry, nazywam się Ivy Dickens, przejechałam z Plumouth.
- Hmm, Ivy? Ciekawe imię, rzadko spotykane w dzisiejszych czasach. Proszę, usiądź w ostatniej ławce - odpowiedział profesor.
- Dobrze, już siadam - odpowiedziałam.
Nauczyciel jak widać, dalej nie zmienił swoich metod nauczania. Podobnie jak parę lat temu, wszyscy w czasie lekcji powoli zaczęli usypiać. Tylko nieliczni, przeważnie byli to uczniowie siedzący w pierwszej ławce, próbowali uważać i nie zasnąć. Włożyłam więc słuchawki w uszy, puściłam The Pretty Reckless - Miss Nothing i zaczęłam odliczać minuty do końca lekcji. Reszta dnia upłynęła zadziwiająco szybko. Niestety nie spotkałam więcej Daniela. Miałam nadzieję, że uda mi się go złapać po lekcjach.
  Następne zajęcia miałam na sali gimnastycznej. Gdy pan Adams - nauczyciel wychowania fizycznego - dał nam w końcu spokój, umęczona udałam się w stronę szatni. Wszystkie dziewczyny były pod wrażeniem jak dobrze potrafię grać w siatkę. Przez ostatnie 4 lata całkowicie oddałam się sporcie. Rano uprawiłam jogging z Charlie, a po szkole szłyśmy zazwyczaj grać w siatkę albo tenisa. Polubiłam także piłkę nożną co było nieprawdopodobne ponieważ przed wyjazdem nienawidziłam nogi. Usłyszałam dzwonek, więc przebrałam się szybko i wybiegłam z szatni.
  Biegnąc minęłam Jacka, uśmiechnął się do mnie a ja odwzajemniłam uśmiech. Mijając frontowe drzwi ujrzałam go. Zaśmiałam się ponieważ mój przyjaciel pochylał się nad rowerem. ROWEREM. Ten widok zszokował mnie, ponieważ Daniel nigdy jakoś nie garnął się do sportu. Wręcz przeciwnie. Nigdzie nie ruszał się bez swojego auta. Nawet do sklepu nie chciało mu się iść na nogach. Był na to zbyt leniwy. Podeszłam do niego i zauważyłam że ma przebitą oponę.
- Może cię podwiozę? - spytałam, a on aż podskoczył.
- Co? Nie, nie trzeba - odpowiedział nadal lekko przestraszony - Dam sobie radę.
- No daj spokój. Przecież i tak będę miała po drodze - powiedziałam, po czym ugryzłam się w język.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - zapytał.
- No wiesz.... mieszkam na samym końcu Jackson, trudno było Cię nie zauważyć jak wyjeżdżałeś rowerem z domu - odpowiedziałam
- Dobra, czemu nie - powiedział, lecz przyglądał mi się jakoś tam dziwnie i przeczuwałam że może się domyślać.
- Fajny wóz - powiedział, gdy znalazł się już w środku, na miejscu pasażera - Dużo kosztował?
- Niewiele. Odkupiłam od jednego znajomego - odpowiedziałam.
- Wiesz, kogoś mi przypominasz - powiedział. Dłużej nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
- Daniel to ja - wymamrotałam z uśmiechem na twarzy.
- Ali?- spytał zaskoczony.
- Tak to ja. Przepraszam że dopiero teraz ci to mówię - powiedziałam.
- Ale co ty tutaj robisz? - zapytał wyraźnie szczęśliwy, lecz zaskoczony. Opowiedziałam mu o wszystkim. O tym, że planuję zemstę na tych bandytach i o moim pobycie w Plymouth. Był w szoku. Chyba nadal nie uwierzył, że wróciłam. Ale najbardziej nie spodziewał się że chce pomścić śmierć matki. Rozmawialiśmy całą drogę do domu. Poczułam że w końcu jestem szczęśliwa, mając przy boku najlepszego przyjaciela.
- Trochę się zmieniłaś Ali. To znaczy Ivy.
- Wiem - odparłam i uśmiechnęłam się.
- To co... mam jutro po ciebie wpaść czy pojedziesz tym cudeńkiem.?
- Pfff.. jeszcze się pytasz - odpowiedziałam z nutką ironii w głosie - A ty co, przerzucasz się na rower czy to dla zgrywy?
- Chcę być teraz eko - odpowiedział po czym wybuchnęliśmy śmiechem - Do jutra - powiedział po czym wysiadł z auta.
- Jest tyle ładnych imion, a ty akurat musiałaś wybrać Ivy - dodał żeby mi się dogryźć.
- Idź do domu cieszyć wafla, a nie tu - krzyknęłam za nim, bo zobaczyłam że się śmieje.
Co za dzień - pomyślałam. Byłam w wyśmienitym humorze. Jadąc do domu nastawiłam głośno radio i zaczęłam śpiewać. Na przejeździe dwie starsze panie posłały mi zabójczy wzrok, jakby sądziły ze powinnam bardziej uważać za kierownicą. Pomachałam do nich z uśmiechem i pojechałam dalej. Podjeżdżając pod dom myślałam, że już nic nie zmieni mi dzisiaj humoru. Myliłam się. Na schodach siedziała osoba, którą najmniej spodziewała bym się ujrzeć tutaj. A była nią Charlie. Wiedziałam, że niedługo miała mnie odwiedzić, ale nie spodziewałam się, że po 4 dniach  już by się za mną stęskniła. Podbiegłam do niej i wyściskałam ją za wszystkie czasy. Byłam zdziwiona, a zarazem radosna z powodu przyjazdu przyjaciółki. Nie widziałyśmy się tylko parę dni, ale bez niej ten czas mijał mi jakby to była wieczność. Zaczynało mi już trochę brakować jej uśmiechu na twarzy i wspólnych chwil spędzonych razem.
- Co Ty tu robisz?- zapytałam.
- Achh, dalej się nie zmieniłaś od naszego ostatniego spotkania. Miałam nadzieję, że zapytasz "Jak się czujesz po wyczerpującej podróży?" czy coś takiego, a nie co ja tu robię. - zaśmiała się pod nosem.
- Ja też się za tobą stęskniłam - odpowiedziałam z uśmiechem - A po co ci te walizki, jeśli mogę spytać?
- Nie wiesz jeszcze? A no tak, zapomniałam ci powiedzieć. Masz nową współlokatorkę, oczywiście jestem nią ja.- odpowiedziała Charlie
- Dziękuję za wcześniejsze poinformowanie mnie o twoim przyjeździe - powiedziałam z ironią - A co ze szkołą i twoją rodziną?
- Razem z rodzicami po długiej rozmowie ustaliliśmy, że najlepszym wyjściem będzie jeśli zamieszkam u ciebie, żebyś nie była samotna. A tydzień  temu, w tajemnicy przed tobą, złożyłam podanie do twojej szkoły. Gdy się dowiedziałam, że się wreszcie dostałam, wsiadłam w pierwszy samolot do Jackson i oto tu jestem. -  odparła z uśmiechem.
Zaczynało się powoli ściemniać, więc obie z waflem na twarzy weszłyśmy do domu i zaczęłyśmy rozpakowywać rzeczy Charlie. Dziewczyna miała zaledwie 3 walizki z ubraniami, więc rozpakowywanie poszło jak z płatka. Gdybym to była ja to pewnie nie zdążyły byśmy do świąt Bożego Narodzenia.
 Gdy ostatnia walizka wylądowała pod łóżkiem, zeszłyśmy na dół zjeść kolację. Robiłyśmy naleśniki, a przy tym bawiłyśmy się jak dzieci. Potem oglądnęłyśmy jakiś horror i poszłyśmy spać.
 Następnego ranka wstałam wcześniej aby przygotować śniadanie. Ubrałam się w jasne, dżinsowe rurki, oraz top z wielką pacyfką z przodu. Postanowiłam, że założę do tego czarny kapelusz. Bardzo się zdziwiłam, gdy Charlie weszła do kuchni również z kapeluszem na głowie.
- Gotowa na pierwszy dzień w szkole? - spytałam.
- Jak zawsze kapitanie.- odpowiedziała z uśmiechem. Wyjrzała przez okno.
- Co to za jedna? - spytała Char, wskazując na dziewczynę która zatrzymała się w swoim Mercedesie obok auta mojej sąsiadki.
- Katherine Hastings. Siostra tego chłopaka o którym ci opowiadałam.
- Wygląda na taką, co ma się za pępek świata - powiedziała.
- Bo tak jest - odparłam. Odkąd pamiętam Kate była najpopularniejszą laską w szkole. Dziewczyna miała długie blond włosy i była  naprawdę ładna. Była wysportowana, a do tego wszyscy chłopcy w szkole za nią szaleli. Pewnie lecieli na jej kasę, a w gorszym przypadku na wygląd. Była nadziana jak mało kto.
- Mam się jej bać? - spytała z udawanym lękiem w głosie.
- Oczywiście kapitanie - odpowiedziałam - Ciekawi mnie tylko,  po co tu przyjechała.
To było dziwne. Co taka dziewczyna jak Kate mogła robić u mojej sąsiadki. Spojrzałam na nią. Dalej siedziała w aucie. Widocznie na coś czekała. Zobaczyłam, że pani King wychodzi z domu z jakąś kopertą w ręku. Podeszła do samochodu i bez słowa podała ją Kate, a potem z powrotem wróciła do domu.
- Dziwna sprawa - powiedziałam.
- Śmierdzi z daleka - dodała Charlie i parsknęła śmiechem. Stałyśmy tak jeszcze chwile w oknie patrzą jak czerwony Mercedes znika za rogiem.
- To jemy te gofry czy nie? - spytała moja przyjaciółka.
- Jasne.
Po skończonym śniadaniu, wkładałyśmy talerze do zmywarki, gdy nagle usłyszałyśmy klakson.
- Co do jasnej cholery? - spytała Charlie, która tak się przestraszyła, że aż przywaliła głową w stół.
- To pewnie Daniel. Kompletnie zapomniałam ci powiedzieć. To mój przyjaciel. Bardzo dobry przyjaciel. Znamy się od dzieciństwa - wypaliłam szybko - Ma mnie dzisiaj podwieźć, ale będzie miał dodatkową pasażerkę.
- Nawet ładny - przyznała, rozmasowując sobie głowę i wyglądając przez okno - Przyznaj, kręcisz z nim?
- Weź.... Jasne że nie. To tylko przyjaciel, ale skoro tobie się podoba to może was wyswatam - odpowiedziałam z uśmiechem
- Nie będę miała ci to za złe - odpowiedziała i zaśmiałyśmy się obie - Dobra, chodźmy już bo chłopak dostanie zaraz palpitacji, tak się gorączkuje - powiedziała, ponieważ Daniel zatrąbił jakieś kolejne 5 razy.
Wyszłyśmy z domu i udałyśmy się w stronę auta. Mina Daniela była bezcenna. Gdy zobaczył Charlie od razu było wiadomo że wpadła mu w oko. W drodze do szkoły opowiedziałam mu o Charlie. Zachowywał się jednak jakoś dziwnie. Pewnie to przez Char - pomyślałam i zaśmiałam się pod nosem. Moja przyjaciółka zagadywała go na całego. Dziwne, bo nigdy nie była taka śmiała w stosunku do chłopaków.
- Dobra Dan, przyznaj, że ci się podoba - powiedziałam by go zawstydzić. I udało się. Strzelił  takiego buraka że Charlie śmiała się z niego aż do łez.
  Dzień minął mi szybko ze względu na moich przyjaciół. Na każdej przerwie rozmawialiśmy i śmialiśmy się do rozpuku. Daniel już się przyzwyczaił do towarzystwa Charlie. Mało tego. Zaprosił ją nawet na bal maskowy, który miał się odbyć za tydzień. Jak co roku w naszej szkole. Nie był to żaden bal z tańczącymi zakochańcami na parkiecie, słynnym punchem i DJ'em zachęcającym wszystkich do pokazania swoich umiejętności tanecznych. Był to po prostu szkolny bal maskowy. Bardziej przypominało mi to sprawę formalną niż rozrywkę. Od wieków zamożne dzieci sponsorowały tę imprezę - jeżeli tak da się to nazwać. Za życia mojej matki sama także organizowałam to przyjęcie, ponieważ moja mama była lekarzem i miałyśmy też trochę kasy, ale teraz  wszystko się zmieniło kiedy odeszła. Ja sama nie miałam zamiaru wybierać się na bal. Zresztą Char sprzątnęła mi Dana spod nosa, więc nawet nie miałabym z kim pójść.













CZYTASZ = KOMENTUJESZ




sobota, 3 listopada 2012

Rozdział II

Hej, hej wszystkim czytelnikom, jeżeli są tu jacyś. Na wstępie chciałybyśmy podziękować za aż 5 komentarzy pod pierwszym rozdziałem, nie spodziewałyśmy, że ktoś to w ogóle przeczyta więc bardzo dziękujemy za szczere opinie ;D Mamy nadzieję, że zarówno ten rozdział, jak poprzedni, wam się spodoba ;)



 Music♥ <---- <klik>



Następny tydzień pamiętam jak przez mgłę. Pogrzeb matki, pożegnanie z Danielem, wyjazd do babci. Nie mogłam zostać w Jackson. Po pierwsze - nawet nie chciałam. To miejsce za bardzo kojarzyłoby mi się matką. A po drugie - byłam niepełnoletnia. 16 lat to za mało by mieszkać i utrzymywać się samodzielnie.  Po śmierci matki dopiero to do mnie dotarło. Byłam bezbronna. Sama w domu bym sobie pewnie nie poradziła. Musiałam wyjechać do babci.


3 lata później.


- To dziś - pomyślałam. Dziś miałam opuścić mieszkanie u babci na wsi i z powrotem znaleźć się w tym miejscu gdzie zamordowano moją matkę. Nie mogłam dalej znosić tej tęsknoty za nią. Minęły już 3 lata od jej śmierci. Teraz nadszedł czas
zemsty na ludziach odpowiedzialnych za zabranie mi ukochanej osoby. Jak zawsze założyłam na twarz maskę, aby ukryć cały ból, który mnie opanował kiedy o niej pomyślałam i nauczyłam się nim funkcjonować. Przez te 3 lata  raptownie się zmieniłam. Z grzecznej, pilnej uczennicy stałam się nieznośną, niepokorną dziewczyną.
Przed wyjazdem musiałam się jeszcze pożegnać z jedyną osobą, którą naprawdę szanuję na tym świecie, podziwiam i darzę sympatią - Charlie. Dziewczyna ma krótkie złociste włosy i oliwkową cerę, do której idealnie pasują jej zielone oczy. Jednym słowem - jest śliczna. Od pierwszego spotkania była mi bliska, można powiedzieć, że rozumiałyśmy się bez słów. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, i od razu wiedziałyśmy co nam chodzi po głowie.
Każdy kolejny dzień przeżyty w tamtym miejscu była dla mnie istnym koszmarem. Każda kolejna mijająca chwila dobijała mnie coraz, bardziej i bardziej. Każda noc kończyła się codziennie tak samo, zapłakana szlochałam w poduszkę, gdy tylko pomyślałam  o matce. To tylko dzięki Charlie przetrwałam te 3 lata. Lecz ona w przeciwieństwie do mnie potrafi odpuścić i przebaczyć innym. Ja niestety nie.
    Czekałam aż samolot wzbiję się w powietrze. Wiedziałam, że ta podróż, będzie długa i męcząca. Założyłam słuchawki na uszy i puściłam piosenkę Chrisa Brown - Beautiful People. W tej chwili zaczęłam rozmyślać jak by to było mieć dalej moją matkę u mojego boku, jak to razem z nią chodziłam na zakupy, gotowałam obiady. Moim odwiecznym pytaniem było też - czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze mojego ojca na własne oczy. Odkąd pamiętam  nie dawał od siebie żadnej oznaki życia. Moje rozmyślenia przerwał mi  głos stewardessy, która poinformowała wszystkich pasażerów o zapięcie pasów, bo zaraz lądujemy. Wysiadłam z samolotu i podniosłam głowę w górę.
- Jej - zachwyciłam się.- Niebo wygląda tu inaczej niż 3 lata temu. - powiedziałam sama do siebie.
Po przejęciu bagażu złapałam pierwszą, lepszą taksówkę i ruszyłam w stronę starego domu. Ustalone było że po śmierci mojej mamy, wszystkie jej rzeczy; czyli mieszkanie,  trochę pieniędzy, rodzinną biżuterię spadają na mnie. Postanowiłam że sprzedam dom, biżuterie, stare, zabytkowe meble, ponieważ nie chciałam wracać do przeszłości. Dostałam za to sporą sumę a na dodatek na koncie mojej mamy też było nie mało pieniędzy. Za sumy kupiłam mały przytulny domek na przedmieściu Jackson.. Resztę postanowiłam zachować na życie. Bo przecież muszę się z czegoś utrzymywać.
   Gdy dojechałam na miejsce wcale się nie zdziwiłam. W przeciwieństwie do Charlotte Jackson wcale się nie zmieniło, tak jak przypuszczałam. Te same, brudne, szare chodniki, te same drzewa, samochody. Stojąc pod moim nowym mieszkaniem spojrzałam w przeciwną stronę. To pani King. Wyprowadza właśnie psa na spacer. Spojrzała
na mnie, ale mnie nie poznała. Podeszłam do niej.
- Dzień dobry, nazywam się Ivy Dickens. Będę pani nową sąsiadką.
- Och, dzień dobry panienko. Spokój Micky - powiedziała do psa który zaczął na mnie warczeć. Głupi kundel. Nigdy go nie lubiłam - Przepraszam, ale  muszę już iść. Miło mi było cię poznać Ivy. Mam nadzieję że jakoś zaklimatyzujesz się w nowym miejscu.
Tak ja myślałam. Nie poznała mnie. Kto by pomyślał, że 8 kilo mniej, inny kolor włosów i  soczewki mogą tak gruntownie wpłynąć na nasz wizerunek. Ze słodziutkiej, uśmiechniętej blondyneczki zmieniłam się w długowłosą, hipnotyzującą spojrzeniem dziewczynę. Ale to mi odpowiadało. To byłam zdecydowanie ja.


 W poniedziałek rano obudziłam się w wyśmienitym humorze. Przez weekend rozpakowałam wszystkie moje rzeczy. Mieszkanie wyglądało perfekcyjnie. Nie licząc tych wszystkich kartonów które walały się po całym domu.
 Dziś czekał mnie pierwszy dzień w nowej szkole. Jeżeli w ogóle można nazwać ją nową. Pamiętam jeszcze starych kolegów z klasy i zabawne wspomnienia związane z nimi. Jestem ciekawa czy nadal tu chodzą?
Nie chciałam się jakoś specjalnie wyróżniać z otoczenia, więc z szafy wyciągnęłam  czarne rurki, siwy sweter, i ulubione czerwone conversy. Moje długie, brązowe włosy splotłam w luźny warkocz. Nałożyłam małą ilość tuszu na rzęsy i błyszczyk na usta. Mogłam już ruszyć w drogę do samochodu gdy by nie wibrujący w mojej kieszeni smartfon Blackberry. Daniel dzwonił. Postanowiłam nie obierać. Jeszcze nie wie że wróciłam a chce mu zrobić niespodziankę. Ignorując telefon wzięłam kluczyki, jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam. Pogoda była wspaniała. Słońce sprawiało że chciało mi się żyć. Rozkoszując się ciepłymi promykami słońca na mojej twarzy otworzyłam moje nowiutkie auto Fiat'a Pande i ruszyłam do szkoły.
  Na parkingu ledwo znalazłam miejsce. Tłumy uczniów oblegiwały szkolne ławki i trawniki. Wszyscy chłonęli słońce. Popatrzyłam po twarzach moich dawnych kolegów. Większość z nich znałam. Dziwne uczucie, ponieważ oni mnie nie poznawali. Gdy przechodziłam koło grupki wytapetowanych dziewczyn usłyszałam śmiechy. No tak. Pewnie wszyscy już wiedzą że jakaś "nowa" ma się pojawić właśnie dzisiaj. Dalej spotkałam bandę napakowanych chłopaków i usłyszałam gwizdy. Nigdy wcześniej żaden chłopak nie zwrócił na mnie uwagę. Nagle moje rozmyślania zostały przerwane, ponieważ jakiś rozpędzony koleś uderzył we mnie i zwalił mnie z nóg.
- Cholera. Co ty sobie myślisz? Dobrze by było gdybyś może zapisał się... - powiedziałam zbulwersowana i przerwałam w pół słowa. Przede mną stał śliczny chłopak o błękitnych oczach. Jego kasztanowe włosy sterczały na wszystkie strony, a przekrzywiony zawadiacko krawat sprawiał że był jeszcze bardziej przystojny.
- Przepraszam. Nie zauważyłem cię. - odpowiedział zakłopotany, po czym podał mi rękę.
- Nie to ja przepraszam. Trochę się zamyśliłam i nie zdążyłam usunąć się na bok. - odparłam.
Chłopak przypatrywał mi się przez chwilę po czym odrzekł:
- Ty pewnie jesteś tą nową dziewczyną.
- Tak, to chyba ja.
- Jestem Jack. Jack Hastings - odparł z zabójczym uśmiechem który sprawił że zrobiło mi się gorąco. Na chwile mnie zamurowało. Wyciągnął do mnie rękę ale ja stałam jak wryta. Jack opuścił rękę i przyjrzał mi się uważnie. - Dobrze się czujesz?
- Ach... tak jasne. Jestem Ali - powiedziałam - To znaczy Ivy - spłonęłam rumieńcem. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do mojego nowego imienia. Zrobiło mi się głupio. "Co ty wyprawiasz idiotko?"- skarciłam siebie w myślach.- " Pierwszy dzień w szkole a ty już musisz wyjść na upośledzoną umysłowo"?
- To Ali czy Ivy? - spytał głosem który wskazywał na to że mam mnie za psychiczną.
- Ivy. Zdecydowanie Ivy.- odpowiedziałam - Po prostu moja przyjaciółka zawsze na mnie woła Ali chociaż mam na imię Ivy. Wiesz, jak spędzasz cały swój czas z taka osoba jak ona to człowiek w końcu zapomina jak się nazywa.- wypaliłam. Co mnie podkusiło żeby wspominać o mojej przyjaciółce? Zdziwiłam się ponieważ zaśmiał się z mojego głupiego żartu. Też się zaśmiałam żeby znowu nie wyjść na wariatkę.
- Przepraszam ale muszę już iść. Kumple czekają - powiedział i wskazał na grupkę chłopaków za moimi plecami.
- Jasne.
- Too... do zobaczenia Ivy. - odparł z uśmiechem.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam i obdarzyłam go najszczerszym uśmiechem na jaki było mnie stać.
Nagle chłopak potknął się o własne nogi i stracił równowagę, a ja zamiast mu pomóc wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Kurczę, chyba dzieje się dzisiaj ze mną coś niedobrego - powiedział po czym też zaczął się śmiać- Lepiej już pójdę zanim znowu sprawisz że się przewrócę.
  Zatkało mnie. Ja miała bym sprawić ze Jack Hastings straciłby równowagę?
- Źle na mnie działasz Ivy - odparł na odchodnym a gdy już szedł w stronę swoich kolegów usłyszałam jego śmiech.
 Dzisiejszy dzień nie mógł zacząć się lepiej - pomyślałam i ruszyłam w stronę budynku.
 Gdy przekroczyłam drzwi wejściowe poczułam się jak za dawnych, starych lat. Mnóstwo chłopców i dziewcząt krzątało się po korytarzu. Duże, marmurowe schody, na których bardzo często siadywałam z Danielem zajęte były przez uczniów. Jedni spisywali zadania, drudzy grali w karty, jeszcze inni obściskiwali się jakby nikogo wokół ich nie było. Na samym szczycie oczywiście zasiadły tzw. plastiki. Trochę niżej siedziała szkolna drużyna futbolowa. Najniższe stopnie zajmowali kujony, a ponad nimi szkolne dziwaki. Wszyscy zajęci sobą i niedostrzegający nauczyciela, który zdziera sobie gardło, próbując nadaremnie wytłumaczyć im, że nie powinni siadać na schodach ponieważ "niesie to ryzyko". Pan Nelson w końcu dał za wygraną i udał się w stronę pokoju nauczycielskiego, a ja do sekretariatu po wykaz zajęć na cały tydzień. Okazało się, że jako pierwszą lekcję mam zajęcia artystyczne. Kiedyś uwielbiałam ten przedmiot. Kochałam rysować zabawne postacie anime oraz malować pejzaże. Po śmierć matki to straciło sens. Nie widziałam w tym nic fajnego. Nieraz próbowałam do tego wracać ale nadaremnie.
 Wchodząc do klasy nr 3 zobaczyłam Daniela. Wszystkie miejsca były zajęte tylko on siedział sam w ostatniej ławce, pochylony nad swoim rysunkiem. Gdy tak na niego spoglądałam zebrało mi się na płacz. Samej nie było mi do śmiechu gdy miałam zerwać z nim przyjaźń po tylu latach, znaliśmy się od dziecka, nasze matki też były dobrymi przyjaciółkami. Jemu jednak też nie było łatwo po moim wyjeździe. Zawsze kiedy z nim pisałam zapewniał mnie, że wszystko jest ok, ale widocznie nie było.
Ocierając łzę spływająca po moim policzku udałam się w stronę chłopaka. Jego kasztanowe, kręcone włosy jak zawsze opadały mu na czoło.