środa, 26 grudnia 2012

Rozdział VII



 Hej, hej wszystkim. Jak tam spędziliście święta? Mamy oczywiście nadzieję, że spędziliście ten czas radośnie i szczęsliwie z rodziną, a nie przy komputerze tak jak my XD Ten rozdział tak naprawdę jest takim trochę małym wyjaśnieniem całej akcji, więc czytajcie uważnie. Napewno dowiecie się trochę więcej. Nie przedłużając juz dłużej, zapraszamy do czytania jak i komentowania VII rozdziału ; )





Music♥ <---- klik







 Tego ranka bardzo wcześnie wstałam. Nie dlatego, że nie chciało mi się spać, a dlatego, że zapowiadli śnieg, na który czekałam z utęsknieniem. Szybko wyskoczyłam z łóżka i spojrzałam przez okno. Wszystko było pokryte białą warstwą puchu. Od dłuższego czasu już nie mogłam się doczekać kiedy spadną pierwsze płatki. A dodatkowo śnieg oznacza, że niedługo będą przez wszystkich oczekiwane święta. Będzie to moje pierwsze Boże Narodzenie w Jacksons spędzone z przyjaciółmi. Rodzice Daniela pewnie znowu wybiorą się na wyspy tropikalne zostawiając go samego w domu. Pewnie też by pojechał, ale nie chce zostawiać mnie, a tym bardziej swojej dziewczyny. A Charlie niestety, choć wcale nad tym nie ubolewałam, też nie dotała przepustki do domu. Rodzice powiedzieli, że chcą choć raz spędzić te święta tylko we dwoje.  
 W planach miałam z samego rana pojechać do pobliskiego miasta po zakup prezentów na mikołaja. Niby to święto dotyczy tylko dzieci, lecz ja w głębi duszy nadal byłam takim dużym dzieckiem. Dostawanie prezentów sprawiało mi radość, lecz nie taką co obdrowywanie nimi innych. Postanowiłam, ze przyjaciołom jak co roku kupię mały upominek. Char z pewnością marzy już o pięknym naszyjniku, a Dan jak zwykle nie może się doczekać słodkości, które zawsze mu kupuję. Nie wiedziałm co z Jackiem. Czy jemu też powinnam coś kupić? Od balu, nie zdołałam się z nim jeszcze spotkać. Mijałam go na szkolnych korytarzach, lecz on chyba nawet mnie nie dostrzegał. Choć może to dobrze, że nie stanęłam z nim oko w oko. Po ostatnim tańcu i tej zaskakującej końcówce, pewnie zrobi się dość niekomfortowo między nami.
 W pośpiechu szybko wstałam, wyciągnęłam z szafy kremowy, ciepły sweter i czarne rurki. Na nogi założyłam buty emu i ruszyłam w stronę garażu.Wczesniej napisałam przyjaciółce kartkę, że pojechałam na zakupy.
 Wyszłam pod dom i prawie skakałam z radości. Tak długo czekałam na grudzień. Zima to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam siadać wieczorami na parapecie, z ciepłym kakałem, posłuchać jakiejś światecznej piosenki i patrzeć na padający śnieg. Zimą świat wydaje mi się piękniejszy. Wszystko białe i takie niewinne. Jednym slowem : magia.  
 Jadąc do Madison -  miasta odległego pięć kilometrów od Jacksons - musiałam skręcić w drogę wiodącą przez las, inaczej nadrabiałabym spory kawałek. Natychmaist przypomniał mi sie sen z przed paru dni. Dalej nie wiedziałam co mam o nim mysleć. Czy to miał być jakis znak, czy po prostu zwykły koszmar. I jeszcze ten tatuaż mężczyzny, nigdy wcześniej nie widziałam podobnego, ale podświadomość mówiła  mi, że musiałam go gdzieś zobaczyć.
 Brnąc przez leśną ścieżkę podziwiałam widoki. Choinki uginały się pod warstwą śniegu. Wyglądało to fantastycznie. Nagle, przed moją szybą, mignęła mi tylko brązowa plama. Instynktownie skręciałm w bok. Uderzenie sprawiło że pasy tak mocno ścisnęły się wokół mojej tali, że zabrakło mi tchu. Nie wiem nawet, jak w takim momencie, mogłam kątem oka dostrzec młodą sarnę uciekającą w las.
 Wyszłam pośpiesznie z samochodu. Nie wyglądało to ciekawie. Ja to mam naprawdę szczęście - pomyślałam. Nie wiedziałam co los może mi jeszcze przyszykować. Myślałam, że wieczne użeranie się z Kate jest wystarczającą zapłatą, za wszystkie moje grzechy.
 Cały przód mojego kochanego auta był zmasakrowany. Zdziwiłam się, ponieważ z zewnatrz wyglądało to okropnie. Lecz nie doznałam żadnych obrażeń, a nawet nie byłam w szoku. Nie wiedziałam tylko co mam zrobić.  
 Niestety mój cudowny smartfon BlackBerry, nie jest taki cudowny jaki mógł by sie wydawać. Posiada aparat pięć megapikseli, niezawodnie pomaga mi w zaliczeniu sprawdzianu na lekcji przez nieograniczone wifi. Ale tym razem nawet w lesie nie mógł wyszukać najmniejszego zasięgu. Nie miałam innego wyboru. Została mi tylko piesza wędrówka do najbliższej ulicy. To było dopiero straszne. Mometami miałam zamiar zacząć biec, z powodu dźiwnych dźwięków wydobywających się z krzaków bądź zza drzew. Jednak nie chciałam wyjść na idiotkę, gdyby ktoś mnie zauważył i próbował mi pomóc.
 Zdziwiłam się trochę, że nie spotkałam ani jednej osoby. Może jest zima, na dworze nie jest już plusowa temperatura i jest to las, ale widywałam bardzo dużo ludzi spacerujących w zimę. Brnęłam przez zaspy, ale oczywiście nikogo nie spotkałam, a w tym momencie marzyłam, by drugie 36,6 stopni znalazło się przy mnie bym nie zwariowała.
 Buty miałam calusienkie przemoczone śniegiem, nie wspomnę o bólu nóg, który mi na dodatek towarzyszył. W tym momencie postanowiłam, że nie lubie zimy. Mijałam dalej te same drzewa i krzewy, zastanawiałam się czy przypadkiem nie chodze ciągle w kółko i w kółko. Na szczęście mój strach przed zgubieniem się w ogromny lesie, przerwał mi widok malutkiej chatki. W środku niej świeciło się zaledwie jedno małe światło, ale właśne to światło, mogło być moja jedyną deską ratunku. Powoli, zaczęłam zbliżać się do małego domku. Mimo tego, że znajdował się on w najgorszym miejscu na świecie, a do tego dosyć daleko od drogi głownej, miał on swój urok. Cały pokryty śniegiem, wyglądał tak jak ten, który będąc dzieckiem, oglądałam w kolorowych bajkach. Nietknięty przez człowieka, który budząc się zaraz łapię za łopatę i zaczyna odśnieżać. Przez chwilę zastanawiałm się czy tam w ogóle ktoś mieszka. Stojąc już przed samymi drzwiami ogarnął mnie strach. Może to był błąd że tam poszłam. W takiej właśnie chwili, gdy człowiek najmniej tego potrzebuje i z calych sił stara się to od siebie odepchnąć, przed oczami stanęły mi najczarniejsze scenariusze mojej śmierci. W duchu prosiłam, by okazało się, że jednak w domku nikogo nie ma.
 Zaczęłam stawiać już pierwszy krok w tył, gdy po drugiej stronie drzwi coś się poruszyło. Krew odpłynęła mi z twarzy, ręce zrobiły się lodowate, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Przypomniał mi się moment śmierci mojej matki, a potem mój koszmar. Znajdowałam się dokładnie w tym samym lesie co we śnie. Z nadzieją patrzyłam na klamkę i prosiłam Boga by jednak ten odgłos był tyklo pomyłką, a tak naprawdę nic w śodku się nie poruszyło. Czas zwolnił, gdy jednak dostrzegłam że ktoś z drugiej strony naciska na klamkę. To dobrze - pomyślam. – Może po śmierci spotkam się z mamą z którą tak bardzo tęskniłam. Nic już nie będzie ważne. Żadne problemy, zmagania, cały ten ból po jej stracie. Może w końcu będę szczęśliwa?
 Drzwi powoli zaczeły się otwierać. Przynajmniej tak sądziłam, gdyż czas płynął nieubłaganie wolno. Najpierw spojrzałam w dół. Wielkie, czarne, brudne, skórzne buty. Przywodziły  mi na myśl dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Nie to zmartwiło mnie jednak najbardziej. Najgorsze było to, że na  tych właśnie butach widniały bordowe plamy, jak gdyby ktoś poplamił je krwią, lecz z biegiem czasu plama straciła swój pierowotny odcień. Bałam się patrzyć dalej, lecz mimowolnie moje oczy zaczęły wędrówkę ku górze. Spodnie człowieka, przed którym stałam były całe umazane jakby ziemią, a na dodatek postrzępione i z wielkimi dziurami na kolanach. Te kolana na pewno nie należały do młodego mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Skóra była szorstka i zmarszczona. Niepewnie podniosłam wzrok jeszcze wyżej i zobaczyłam stare, zniszczone ręce. Z pewnością nie były to ręce człowieka, który pławi się w luksusach. Brud na paznokciach wskazywał, że ktoś bardzo dawno nie używał mydła. Czasami po dłoniach można poznać człowieka. Wiedziałam już na sto procent, że to starszy mężczyzna, który na pewno wykonywał bardzo ciężką pracę, gdyż ręce miał silne, jakby przyzwyczajone już do wysiłku. Ubrany był w sweter zapięty na zamek pod samą szyję oraz ciepła kamizelkę. Gdy spojrzałam na twarz wiedziałam już, że nie mam się czego bać. Długa, siwa broda jak u Świętego Mikołaja, ciepłe, błękitne oczy, takie same, jak chłopaka z którym całowałam się na balu. Czapka na głowie, lecz mimo to wiedziałam, że mężczyzna jest łysy. Do tego serdeczny uśmiech. Normalny staruszek, który przypominał mi mojego dziadka.
- Co cię sprowadza do takiego starego dziada jak ja, panienko? – spytał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Głos miał też przyjemny. Tak bardzo przypominał mi mojego dziadka.
- Yyyy – zatkało mnie. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Chwilę temu, zaledwie jakieś kilka sekund, myślałam, że czeka mnie pewna śmierć. A tu, drzwi otwiera mi miły, starszy pan. – Przepraszam, ale zabłądziłam w lesie. – Staruszek nadal przyjemnie się uśmiechał. – To znaczy miałam wypadek no i zobaczyłam pański domek i pomyślałam, że może ktoś mógłby mi pomóc.
- Ale chyba nic ci się nie stało? – zapytał wyrażnie zmartwiony.
- Nie, nie. Tylko nie mogłam zadzwonić z mojej komórki, ponieważ nie mogła złapać zasięgu, więc pomyslałam, że może pan mógłby użyczyć mi telefon.
- Chciałbym dziecko, ale niestety nie posiadam telefonu. – powiedział niezadowolony z tego, że jednak nie może mi udzielić pomocy.
- Och... to trudno – odparłam. Najwyżej czekają mnie kolejne 3 kilometry do przejścia.
- Ale widzę, że chyba zmarzłaś, więc zapraszam na ciepłą herbatę. – rzekł i gestem ręki zaprosił mnie do środka. W zasadzie to miał racje. Było mi okropnie zimno, a nic nie wskazywał na to, że czeka mnie tu śmierć, więc się zgodziłam. Zresztą byłam ciekawa, kim ten człowiek jest i jak się nazywa.
- Dziękuje bardzo. – odpowiedziałam i weszłam do środka. Wnętrze było bardzo przyjemne. Staruszek zaprowadził mnie do małego pokoiku. Był naprawdę niewielki. Całą powierzchnię zajmował okrągły stolik oraz dostawione do niego dwa bujane fotele, skierowane w stronę kominka. Niestety w kominku się nie paliło. Mężczyzna podszedł i wrzucił do niego kilka drewienek, które wyciągnął z wiaderka, stojącego poblisko. Zapalił kawałek gazety i wrzucił do wewnątrz pieca. Chwilę potem, wyszedł bez słowa. Pomyślałam, że poszedł do kuchni. Rozejrzałam się dookoła i usiadłam w fotelu. Nie czekałam nawet 5 minut, a był już spowrotem.
- Przepraszam, ale nawet się nie przedstawiłem. – powiedział i położył dwa kubki, z których wydobywała się para. – Nazywam się Edmund Holden. – wyciągnął rękę w moją stronę.
- Ivy Dickens – powiedziałam i uścisnęłam ją.
- Powiedz Ivy, jak doszło do tego wypadku?
- W zasadzie to przez moją nieuwagę. Jechałam autem, gy nagle na drogę wyskoczyła mi sarna. Skręcilam w bok i uderzyłam w drzewo.
- No tak – mruknął staruszek – Pełno ich się tu kręci. Ostatnio znalazłem jedną martwą na drodze – powiedział. Już wiedziałam skąd ta krew na jego butach. – Przepraszam za mój ubiór. – powiedział uprzejmie i bez cieniu skrępowania, gdy zobaczył, że wpatruję się w jego obuwie. – Nie zdążyłem się przebrać, a rano zbierałem drewno.
- Nie, to ja przepraszam. – burknęłam i się zarumieniłam. Nastała chwila ciszy. W milczeniu obserwowałam płomienie iskrzące się w kominku. Postanowiłam przerwać tę ciszę. - Ma pan jakąś rodzinę czy mieszka pan tu sam? – spytałam.
- W zasadzie to tak i nie. – odpowiedział. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że raptownie posmutniał. Znowu zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać, ale po prostu z natury jestem ciekawska.
- Nie, drogie dziecko. Nie twoja wina. – odparł. – Moja żona nie żyje, zmarła 6 lat temu. Zamieszkałem potem z moją córką. Niestety ona także zmarła ostatnimi lat, zostawiając dwójkę dzieci i męża. Była chora na raka i nie wykryli go wystarczająco wcześnie. – zamilkł na chwilę. Czy to możliwe? - pomyślałam. Czy to możliwe, że był to ojciec matki Kate i Jacka? – Potem zaczęło się wszystko psuć. – kontynuował – Nie dogadywałem się z moją wnuczką, która w zasadzie przejęła władzę w domu. Jej ojciec kompletnie się załamał. Oddał się pracy i często wyjeżdżał. Te dzieci w zasadzie wychowały się same. – powiedział. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przecież Jack też mógł się czuć osamotniony z powodu straty swojej matki. A ja dokładnie wiedziałm jak to jest, ale ani razu gdy się widzieliśmy, nie poruszałam tego tematu. A mogłam, ponieważ potrzebowałam kogoś, kto będzie rozumiał i wiedział jak to jest.
– Kate – bo tak nazywa się moja wnuczka – nigdy mnie nie akceptowała. Pewnego dnia, gdy ojciec był na kolejnym służbowym wyjeżdzie, a Jack wyjechał gdzieś na weekend z kolegami, powiedziała, że mam wynosić się z jej domu, ponieważ nie potrzebny jej jakiś biedny starzec. Tak, tak powiedziała. – potwierdził, gdy zobaczył niedowierzanie w moich oczach. – Szerze mówiąc, chyba sam bym już długo tam nie wytrzymał. Zawsze kochałem naturę i zwierzęta, więc zamieszkałem w tej oto chatce. Od dawna stała pusta, więc wyremontowałem ją trochę i doprowadziłem do porządku. – powiedział. – Jack oczywiście prostestował, ale sam mu powiedziałam, że ciągnie mnie do przyrody, bo gdy byłem jeszcze młody pracowałem jako weterynarz. Nie chciałem też, żeby kłócił się przez to z siostrą. Ale muszę przyznać – odparł, gdy zobaczyl moją smutną minę. -  że żyje mi się tu całkiem dobrze. Może nie opływam w bogactwa, ale przynajmniej jestem szczęśliwy. – uśmiechnął się do mnie.
- Więc pańska wnuczka tak po prostu wyrzuciła pana z domu? – spytałam, bo nadal nie mieściło mi się to w głowie. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby wyrządzić taką krzywdę drugiej osobie?
- Tak. Ale myślę, że ona nie jest złym czlowiekiem. Sądze, że ona po prostu potrzebowała wtedy pomocy. Był zdruzgotana śmiercią matki. Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy pod których była opieką. Powiedziała, że sama popełni samobójstwo. To naprwdę był ciężki czas dla tych dzieci. – powiedział, a mnie wmurowało.
„Mówiła, że pozabija tych wszystkich lekarzy...”. Te słowa brzęczały mi w uszach. Czy to prawda? Jej matka była pacjentką mojej mamy. Zaraz po tym jak ona straciła swoją, ja także poniosłam bolesną stratę. I te słowa, które wypowiedziała, gdy śledziłam Daniela i Charlie - „No chyba że chcesz, żebym pobiegła do twojej mamusi”. Wszystko układało się w całość. Mężczyzna coś do mnie mówił, ale jego słowa nie docierały do mnie. Siedziałam tylko i patrzyłam się w jeden punkt na podłodze. Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby była zdolna do takiego czynu? A może jest jakieś inne wytłumaczenie? Może to po prostu jakieś żarty? – pytałam sama siebie.
- ... oczywiście mnie odwiedza. To naprawde miły chłopak. – otrząsnęłam się i dopiero wtedy ponownie usłyszałam głos mężczyzny. – Trochę się zamknął w sobie po śmierci mojej córki, ale ma dobre serce.
Nie chciałam już tam siedzieć. Chciałam wrócić do domu, przemyśleć to wszystko i przeanalizować to od początku w spokoju. Postawiłam pusty kubek na stole.
- Dziękuje za herbatę. Niestety muszę już iść – powiedziałam.
- Mam nadziję, że nie powiedziałem czegoś co cię uraziło.
- Nie, skąd. Ale moja przyjaciółka pewnie się o mnie martwi, więc już pójdę. – odparłam i wyszłam z salonu.
- Ach tak. No to do widzenia Ivy. – pożegnał mnie i zamknął drzwi.
 Wracjąc do domu, nawet nie widziałam kiedy tak szybko doszłam do ulicy, a potem do mieszkania. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym co przed chwilą usłyszałam. Szłam i na nic nie zwracałam uwagi. Nawet nie poczułam jak bardzo bolą mnie nogi od tak długiej wędrowki.


















CZYTASZ = KOMENTUJESZ





niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział VI


 Hej, hej wszystkim. Jak zauważyliście zmieniłyśmy trochę wygląd bloga, mamy nadzieję, że spodoba Wam się on również tak ja nam. Rozdział miał pojawić się dopiero na koniec nadchodzącego tygodnia. Ale, że ma być ten "koniec świata" trochę szkoda by było, abyście nie mogli go przeczytać. Jednak i tak uważamy, że ta część opowiadania należy do tych gorszych, za co z góry przepraszamy. Jak zawsze bardzo, bardzo mocno dziękujemy za wszystkie te miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem. Naprawdę nie myślałyśmy, że aż tak wiele osób będzie czytało nasze opowiadanie ; D




Music♥ <---- klik





- Puść ją – krzyknął Jack. Zjawił się tak szybko, że nawet nie zauważyłam, gdy odsunął mnie na bok i wymierzył cios z całej siły w stronę mężczyzny, który przed chwilą mnie trzymał.
- Zwariowałeś? – krzyknął tamten. Z nosa poleciało mu pare kropel krwi.
- Zjeżdżaj stąd, albo wzywam gliny – odpowiedział Jack.
Facet przeraził się i szybkim krokiem odszedł, przyciskając rękaw do nosa.
- Przepraszam - zwrócił się do mnie – Powinienem tu już na ciebie czekać, ale moja siostra strasznie się grzebała i musiałem na nią czekać. – powiedział.
Tak, jasne - pomyśłam – pewnie zrobiła to celowo.
- Przestań – odpowiedziałam – To nie twoja wina, że jacyś menele próbują się wbić na bal. Mogłam wejść do środka zamiast czekać tu. – odparłam z uśmiechem.
- Tak w ogóle to wyglądasz niesmowicie – powiedział i wyszczerzył zęby.
- Dziękuję. Ty rówież wyglądasz niczego sobie. – dodałam i zaśmiałam się. Tak naprawdę wygładał fantastycznie. Jego maska i garnitur idealnie współgrały z jego miedźianymi włosami. Chwycił moją rękę i ją ucałował.
– Tylko bez takich – powiedziałam, a on zaczął się śmiać.
 Wchodząc do pomieszczenia, naprawdę byłam zaskoczona. Samorząd potrafił z zwykłej sali gimnastycznej zrobić coś pięknego. Mały podest w rogu sali był przeznaczony dla zespołu, a parkiet do tańca wyglądał po prostu bajecznie. Nad sufitem fruwało mnóstwo różnokolorowych balonów napełnionych helem. A zasłony nad oknami dodawały odpowiedniego klimatu. Co ja gadam, jak dla mnie to bardziej przypominało balu z filmu produkcji Disney Channel. Naprawdę miałam nadzieję, że w tym roku wystrój sali będzie jakoś do zniesienia, ale te wszystkie kolory tęczy parzył mnie po prostu w oczy. Z góry nastawiłam się, że nijak nie będzie to bal podobny do tych co puszczają w wyskobudżetowych filmach, lecz i tak się czułam się zawiedziona. Mimo to byłam szcześliwa bo miałam u boku Jacka.
 Gdy już prawie wszyscy uczniowie znaleźli się na sali zaczął się pierwszy taniec. W głośnikach właśnie leciała piosenka Ed'a Sheeran'a - Give Me Love. W tamtym momencie właśnie pomyślalam, jak by to było gdy mój ojciec był w domu i razem z nim uczyła bym tańczyc walca. Naprawdę żałowałam, że nigdy nie próbował się chociaż ze mną skontaktować i się dowiedzieć co u mnie. Od zawsze zazdrościłam innym miłości rodziny jaka panowała w ich domach. Ja niestety od dłuższego czasu nie odczuwałam tego. Miałam Charlie i Daniela, ale ich bardziej traktowałam jak rodzeństwo, na które zawsze mogę liczyć a nie jako rodziców, opiekujących się mną. Byłam  ciekawa czy mój ojciec wie o śmierci mojej matki. W końcu skąd miałby sie o tym dowiedzieć. W żadnej gazecie, nawet nie wspomniano o jej zabójstwie. Nie wiem czy on chociaż pamięta o jej urodzinach.
Moje rozmyślenia przerwał mi łagodny głos Jack'a.
- Zatańczymy? – zapytał.
- Z chęcią - odpowiedziałam z uśmiechem.
Teraz już powoli zaczęłam rozumieć podniecenie niektórych lasek tym balem. Sama tańcząc z Jack'iem poczułam sie trochę jak kopciuszek z bajki. Co z tego że wystój wcale mi nie pasował a buty na wysokim obcasie trochę mnie obcierały. Ale miałam jego. Nawet mordercze spojrzenia, które Kate posyłała mi z drugiego końca sali nie robiły na mnie wrażenia. Jack prowadził  mnie pewnie delikatnie i powoli. Do ucha śpiewał mi po cichu tekst piosenki, co sprawiło że poczułam dreszcze. Miał wspaniały głos. Mogłabym tak tańczyć całą wieczność. Nistety, pani Hole - nauczycielka jezyka francuskiego, przewrała nam, gdyż twierdziła ze Jack winien jest jej choć jeden taniec. Zauważyłam Charlie i Daniele więc podeszłam do nich.
- I jak się bawisz? – spytał mój przyjaciel.
- Ujdzie w tłumie – odpowiedziałam, a on parsknął śmiechem.
- Napisabym się czegoś – stwierdziła Char.
- Świetny pomysł – przyznałam.
 Niedaleko sali gimnastycznej, w której miał się odbyć bal, był bar z napojami dającymi małego kopniaka. Nigdy wsześniej razem z przyjaciółmi nie za bardzo ciągło nas do alkoholu. Lecz po tym jak zobaczyłam Kate, która najwyraźniej nasyłała na Jacka tłumy dziewcząt, poczułam że przyda mi się coś mocniejszego. Jack jak na dżentelmena przypada, nieodmówił żadnej tańca. Poczułam się lekko urażona. Jeszcze przed chwilą tańczyłam w jego raminach a teraz zostałam sama na lodzie.
 Wypiłam jednego małego drinka. Kelner, jak to na miejscowy bar przystało, nawet nie dbał o to czy ktoś skończył osiemnaście lat czy nie. Zresztą znał tu chyba każdego, więc gdyby ten i owy wypił trochę za dużo wiedziałby gdzie odnaleść ich rodziców. Posiedzieliśmy tam jakieś pół godziny, lecz Charlie chciała wracać. Pomyśłałam, że jeszcze zostanę skoro Jack nawet nie zorientował się, że mnie nie ma. Mógłby przynajmniej zadzwonić i spytać gdzie jestem. Nie miałam zamiaru psuć zabawy Charlie i Daniel'owi i prosić ich, aby ze mną zostali.
- Co się dzieje? Jeseteś pewna że chcesz tu zostać? – spytała Char z troską w głosie.
- Tak, wypije jeszcze jednego i może potem do was wróce – odparłam – W końcu nie mogę przegapić wyborów króla i królowej balu. – powiedziałam z sarkazmem w głosie.
- Jak chcesz. Jakby się coś działo to natychmiast dzwoń.
- Dobrze mamusiu - odpowiedziałam z waflem na twarzy.
 Moja rola bycia kopciuszkiem sie skończyła. Z powodu, że Jack był naprawdę przystojny trudno sie było dziwić, że nie zostanie królem balu. Królowa jednak mogła być tylko jedna, a był ją nie kto inny jak słynna ździra Kate. Po ostatnim incydencie coraz bardziej jej nie cierpiałam. Z każdym dniem moja nienawiść do niej wrastała niewiarygodnie szybko. Wystarczyło, że popatrzy się na mnie  tym jej  wrogim spojrzeniem. I do tego ten jej krzywy zrgyz. Innych mogła wrabiać, że ma idealnie, proste zęby ale ja nie dałam się nabierać. Jeszcze przed chwilą wcale mi nie przeszkadzała, ale to ona była winna tego że siedziałam tam sama jak palec.
- Co cię tak martwi? – spytał barman i sprawił że powróciłam na ziemie.
- Nic -  odpowiedziałam. Nie miałam ochoty zwierzać się jakiemuś typkowi, który co wieczór obsługuje tych samych zapijaczonych facetów.
- Pewnie facet, co? – koleś nie ustępował.
- Nie twoja sprawa – odburknęłam.
- Może nie moja, ale chyba szkoda marnowć taki wieczór dla jakiegoś frajera – powiedział i posłał mi uśmiech. Koleś normalnie chciał mnie wyrwać.
– Podać coś jeszcze – spytał, bo zobaczył, że sune po blacie pustą szklanką.
- Nie, dziękuje.
- I co się dziwisz, że chłopak woli inną. Za bardzo rozmowna to ty nie jeteś. Ładna, owszem, ale nie tylko to się liczy. Bo wiesz face...
- Kurna, kolo o co ci chodzi? – wybuchnęłam nagle. – Odwal się ode mnie, dobra? A jak coś ci nie pasuje to wygarnij mi to śmiało, a nie owijasz w bawełnę. Bo może zbyt rozmowna to nie jestem, ale uderzyć potrafię jak facet, jeśli zajdzie taka potrzeba – wyrzuciałam z siebie. To chyba ten alkohol tak na mnie wpłnął.
- Dobrze już. Po co te nerwy? – spytał najwyrażniej rozbaiony tym wszystkim koleś.
Nie wiedziałam co zrobić. Byłam zdenerowowana głupim zachowaniem barmana, ale ostatecznie mnie rozbawił. Wybuchnęałm śmiechem, a on poszedł w moje ślady.
– Kurcze dziewczyno, tylko żartowałem z tą gadką. Po prostu chciałem cię rozbawić.
- I udało ci się – przyznałam przez łzy. Śmiałm się jak głupia. Wszystkie twarze w barze zwróciły się w moją stronę.
- Lepiej już idź – poradził mi barman – Bo biedak pewnie cię szuka. A poza tym boje się, że zaraz wybuchniesz, przeskoczych bar i rzucisz się na mnie z pięściami.
 Posłuchałam i wychodząc, pękałam ze śmiechu. Już wiedziałam, że  nie powinnam pić alkoholu, bo automatycznie włącza się u mnie syndrom głupoty.
 Wyszłam w ciemną, listopadową noc. Temperatura nie przekraczała nawet dziesięciu stopni. Powietrze bardzo szybko mnie ocuciło. Z powrotem poczułam się jak przedtem, tylko, że w tym momencie było mi okropnie zimno. Szłam w stronę szkoły, chciałam się jeszcze ostatni raz zobaczyć Jacka. Może nie interesował się mną wogóle, ale mi na im zależało. W tym barze kompletnie staciłam poczucie czasu. Wyciągnęłam telefon z torebki i spojrzałam. Dwanaście nieodebranych połączeń. Wszystkie były od Jack'a. Poczułam się jak rozpieszczona idiotka. Zaczęłam całą winę zwalać na chłopaka, bez zarzutów miałam do niego pretensje, a sama wyciszyłam telefon.
 Resztę dystansu, który mnie oddzielał jeszcze od budynku, pokonałam w biegu. Zdyszana weszłam do sali, na podeście oświetlonym małymi lapkami świątecznymi stał Jack i Kate. Oboje mieli korony na swoich głowach. Podeszłam pod samą scenę i spojrzałam na Jacka. W jego oczach malowała się ulga.
Przepraszam – wyszeptałam prawie bezgłosnie, lecz chyba zrozumiał bo uśmiechnął się do mnie. Jak zawsze król i królowa balu mieli zatańczyć, ale nie razem, tylko poszukać sobie partnerkę bądź partnera. Dobrze widziałam, że Jack wybierze mnie. Chciałam mu to wszystko wytłumaczyć, ale on  nie chiał słuchać. W ogóle się na mnie nie gniewał. Było tak jakbyśmy dopiero co przyszli i kontynuowali nasz pierwszy taniec. Po kilku chwilach inne pary dołaczyły do nas i weszły na parkiet.
 W pewnym momencie Jack zaczął zbliżać swoje usta do moich. Poczułam natychmiast, że motylki wypełniają mój brzuch wewnątrz. Na szczęście mieliśmy na sobie maski, które idealnie się przydały w tamtej chwili. Nie musiałam się denerwować, że ktoś mógłby mnie rozpoznać i Jack nie mógł dostrzec mojego buraka na całej twarzy.














CZYTASZ = KOMENTUJESZ




piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział V



 Hej, hej Wam wszystkim. Na początku małe przeprosiny, że aż tak długo musieliście czekać na ten rozdział. Ten tydzień miałyśmy naprawdę zawalony i w ogóle nie znalazłyśmy czasu aby coś napisać. Cieszymy się jednak, że ostatni rozdział wam się podobał, co dało się poznać w waszych komentarzach. Jesteśmy za nie bardzo Wam wdzięczne! Naprawdę dają nam kopa i motywują do dalszego pisania. Może jest to dopiero 5 rozdział, i może to szybko, ale naprawdę cieszymy się, że jesteście z nami! Chciałyśmy również bardzo podziękować za ponad 1700 wejść na naszą stronę od Was. Naprawdę nie sądziłyśmy, że w tak krótkim czasie MY ( xd ) zdobędziemy tyle wejść. Jeszcze raz bardzo dziękujemy ; D

~ J. i K.



Music♥ <---- klik



 Zabójcy mojej matki zaczęli rozglądać się dookoła, pewnie nie byli pewni czy tego całego zdarzenie nikt nie widział. Ja jednak zamiast kucnąć przy oknie, nadal patrzałam się w zwłoki mojej mamy. Moje ciało kompletnie odmawiało mi posłuszeństwa, dalej stałam jak wryta w ziemię. Kiedy już myślałam, że mają odjeżdżać, zobaczyli mnie. Głupia - pomyślałam. Podobnie jak w amerykańskich horrorach zapomniałam, jak te idiotki, zamknąć drzwi na klucz. Nawet nieprzyszło mi do głowy by zawiadomić policję o całym zdarzeniu. Jedynym wyjściem dla mnie była ucieczka, gdyż zabójcy powoli zaczęli zbliżać się do mojego mieszkania. Pobiegłam szybko do kuchni i wybiegłam przez tylne drzwi. Nim się obejrzałam, znalazłam się już przy starym lasku. Niestety dużo już nie brakowało, aby mordercy mnie dopadli. Postanowili przyspieszyć tempo, gdy skapnęli się, że planuję ucieczkę. Gwałtownie wbiegłam w gęsty las. Można by było pomyśleć, że wpasowanie i ukrycie się w nim będzie rzeczą prostą do zrobienia. Jednak ja straciłam już wszystkie siły, które miałam w sobie. Stanęłam za starym dębem i czekałam aż tych dwoje w końcu da za wygraną. Mój puls był wysoki, na dodatek strach nadal mi towarzyszył. Dalej nie mogłam ustać nieruchomo w miejscu, co całkowicie obniżyło moją szansę na pozostanie nieznalezioną. Ni stąd ni zowąd przede mną stanął jeden z gości i przystawił mi nóż do gardła. Kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić w tym momencie. Miałam totalną pustkę w głowie. Mogłam tylko pomarzyć, że rycerz w srebrnej i błyszczącej zbroi pojawi się i mnie uratuje. Ten mężczyzna naprawdę chciał mnie zabić. Naciskał na nóż z coraz większą siłą. Na zewnętrznej części palców u jego dłoni widniał tatuaż symbolizujacy nieskończoność.
 W tym momencie zobaczyłam narastającą mgłę przed moimi oczyma. Usłyszałam dźwięk budzika. Przez następną chwilę, oszołomiona nadal leżałam w swoim łóżku. Calusienka pościel jak i moje ciało były mokre. Uświadomiłam sobie, że to musiał być sen, lecz taki realny? Nigdy wcześniej nie miałam podobnego koszmaru, a na pewno nie takiego rzeczywistego. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Po tym jak dwaj mężczyźni zamordowali moją mamę, szybko odjechali i policja nie zdążyła ich złapać. Ale ten lasek.. jeszcze przedwczoraj byłam w nim na spacerze z Jackiem.
 Podniosłam się z łóżka. Wszystkie mięśnie mnie bolały. Gdy stanęłam, myślałam przez chwilę że stracę równowagę i upadnę. Położyłam się z powrotem i zaczęłam rozmyślac. Wczorajsz rozmowa  z Kate była bardzo dziwna. Czyżby się domyślała kim jestem? I co ona wie o mojej matce? Może ma coś wspólnego z jej śmiercią. Dłużej już nie wytrzymałam. Nie mogłam się dalej zadręczać. Postanowiłam, że przez ten tydzień zapomnę o wszytskim, a potem zajmę się sama tą sprawą. Nie spocznę póki nie znajdę osób które są winne jej śmierci.

***

- Ta jest całkiem fajna – zaproponowała Charlie.
- Nie, ta jest do kitu – powiedziałam. Po szkole wybrałyśmy się do galeri by wybrać sukienki na nasz bal. Jednak ani ja, ani Charlie nie cieszyłyśmy się wcale z tej wyprawy. Najchętniej poszłybyśmy w spodniach i T-shircie gdyby można było.
- Ivyyy... Musimy coś wybrać. Kupmy więc cokolwiek i spadajmy stąd.
- Ok. Chodż jeszcze do tego sklepu naprzeciwko.
- Dobra – odpowiedziała moja przyjaciółka z grobową miną. – Ale potem idziemy na lody i na pizzę.
- Świetny pomysł – przyznałam bo byłam bardzo głodna i zmęczona tymi zakupami. Pomyśłam o tych wszystkich panienkach, które potrafia spedzić cały dzień w galerii a pod koniec dnia, gdyby miały możliwość, najchętniej poszłyby do następnych.
 Weszłyśmy do luksusowego butiku. Ubrania były to naprawdę niesamowite, ale ceny lekko przerażały. Porozglądałyśmy się dookoła. Nie mogłyśmy się zdecydować na nic.
- Przepraszam. Mogę w czymś pomóc? – spytała sprzedawczyni.
- Tak. Szukamy sukienek na szkolny bal- poinformowałam ją.
- Mogę panienką zaproponować naprawdę świetne rzeczy – powiedziała i poprowadziła nas wzdłuż wieszaków. Sukienkę która wybrała Charlie była wspaniała. W tej beżowej krótkiej kiecce przed kolano, dziewczyna wyglądała naprawdę oszałamiająco. Dziewczyna od razu postanowiła, że ją bierze. Ekspedientka zaproponowała mi kilka innych, śliczych sukienek, ale nie pasowały do mnie.
- Hmmm... nie wiem sama. Moża ta? – spytała i wzięła do ręki wieszak z piękną kreacją.
- Och...- wyrwało mi się – Jest wspaniała.
- Przepraszam, ale ta sukienka jest już zarezerwowana – usłyszałam znjaomy głos – Zresztą nie sądze złotko, że cię na nią stać.
- Ej ty. Katherine, tak? – spytała Charlie – Daj jej spokój. Ona pierwsza zobaczyła tą sukienkę.
- A ty to kto jeśli można wiedzieć? – spytała jedna z dziewczyn, które towarzyszły Kate.
- Nie twoja sprawa krowo – odpowiedziała Char.
- Zamknij się! – krzyknęła tamta dziewczyna.
- Drogie damy. Panujcie nad nerwami – próbowała do nas mówić sprzedawczyni – Myślę, że sukienkę kupi ta, która pierwsza się nią zainteresowała, czyli ty kochanie. – zwróciła się do mnie. Nie wiedziałam co zrobić. Może jednak lepiej ją oddać i mieć spokój – pomyslałam.
- To jak Ivy, kupujesz ją czy nie? – spytała Kate – Lepiej dobrze się zastanów – dodała i wbiła we mnie wzrok. Popatrzyłam na nią. Uśmiechała się zjadliwie. Już miałam powiedzieć, że rezygnuję z zakupu, lecz Charlie mnie uprzedziła.
- Jasne, że ją bierze. – powiedziała. Włosy na rękach Kate się zjeżyły. Głośno przełkęłam ślinę. No to mam przekichane – pomyślałam. Dobrze wiedziałam, że ktoś z taką pozycją w szkole jak ona może zniszczyć mi życie – Nawet bez przymierzania. Będzie pasowała jak ulał. – dodała Char, wyrwała wieszak kobiecie i pomaszerowała do kasy.
- Ostrzegałam cię – powiedziała Kate gdy ją mijałam – Teraz radze ci mieć się na baczności, bo różne nieszczęścia chodzą po ludziach,  prawda? A ty chyba najlepiej o tym wiesz.
Patrzyłam jak odchodzi ze swoją świtą. Czego ty się boisz – spytałam samą siebie. Jesteś Ivy Dickens, nie żaden mięczak - powiedziałam do siebie i podeszłam do mojej przyjaciółki.
- Dziękuję – wyszeptałam a ona się do mnie uśmiechnęła. Z taką przyjaciółką nie mogłam zginąć. Na pewno nie.
  Wychodząc ze sklepu natknęłyśmy się na paczkę Kate. Zobaczyłam wśród nich Jacka. Podniosłam głowę wysoko do góry,  posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać i powiedziałam zwykłe „hej”. Jack odwzajemnił uśmiech i odpowiedział na moje przywitanie. Potem uśmiechnęłam się jeszcze szerzej do Kate, która prawie zabijała mnie wzrokiem i ruszyłam z przyjaciółką w stronę wyjścia.
  Razem z Charlie na koniec wybrałam się jeszcze do sklepu po zakup masek na bal.

***

 W piątek wieczorem miał odbyć się bal maskowy w naszej szkole. Powiem szczerze, że naprawdę nie rozumiałam ekscytacji niektórych osób tym wydarzeniem. Dobra, może niektóre dziewczyny były tak zafascynowane, że w końcu będą mogły stać się kopciuszkiem tej jednej nocy, że nie mogły usiedzieć na tyłku. Ale żeby od razu krzyczeć i wrzeszczeć z podniecenia to trochę przesada. Wracając do domu z galerii spotkałyśmy kilka takich dziewczyn. W końcu nie tylko my wybrałyśmy się po kreację tego dnia.
 W domu razem z przyjaciółka zjadłyśmy kolacje i postanowiłyśmy nie siedzieć już nad komputerem i telewizorem by być wyspanym na jutro. Choć odwołano nam lekcje, aby te wszystkie rozhisteryzowane nastolatki zdążyły z makijażem i fryzurą. Oczywiście w tak małym miasteczku jak Jackson takie wydarzenie jak bal było wielką atrakcją. Największe plotkary zawsze w takie dni wyłaziły z domu i obgadywały wszystkich dookoła.
 Spałam z Char prawie do 12, ponieważ tak żadko miałyśmy okazję by poodrabiać nasze wczesne, szkolne wstawanie. Wybrałam się szybko do pobliskiego sklepu aby zakupić potrzebne artykuły spożywcze do zrobienia śniadania. Wróciwszy, zjadłam z przyjaciółką sporą porcję płatek z mlekiem. O dziwo, było jeszcze sporo czasu, więć poszłyśmy pobiegać. Gdy mieszkałam w Plymouth bardzo często biegałyśmy. Nie, jak robi to większość dziewczyn, by schudnąć, lecz po prostu by poprawić trochę swoją kondycje. Bardzo lubiłam tą dyscyplinę, ponieważ wtedy zapominałam o wszystkim. Wystarczyła jakś dobra muzyka w słuchawkach i miejscowy park by dobrze i pożytecznie spędzić czas.
 Wrociłyśmy prawie po 15, bo pograłyśmy przy okazji w kosza na miejscowym boisku. Nie zdołałam już nic w siebie wcisnąć, bo o dziwo zaczęłam się troche denerwować. Lecz mojej przyjaciółce najwyrażniej nic nie przeszkadzało bo wsunęła dużą porcję frytek. Bal miał się odbyć o 19 więc około godziny 17 zaczęłyśmy się szykować. Zajęło nam to ponad godzinę. Gdy w końcu ubrałyśmy się w sukienki, zeszłyśmy na dół i czakałyśmy na Daniela.
 Miał przyjechać po nas o 18:30. Ustaliłam z Jackiem, że spotkamy się już na balu. Nalegał, że po mnie przyjedzie, lecz ja stanowczo odmówiłam. Pewnie od razu rozeszły by sie pogłoski, że ma nową laskę czy cos w ten desień, a ja nie lubiłam, być w centrum uwagi. A tak od razu założyłam maskę i wychodząc z auta nikt mnie nie poznał. Za to ja nie mogłam poznać Jacka. Pełno kolesi w czarnych garniturach i maskach, prawie całkowicie osłaniających im twarze, stało przed wejściem i również czekało na swoje partnerki. Char i Daniel już weszli, a ja nadal szukałam na mojego księcia z bajki. Chodząc w tłumie chłopkaów co rusz szturchałam ktoregoś i pytałam czy wiedzą, który to Jack Hastings. Niektórzy odpowiadanie grzecznie że nie wiedzą, ale inni sypali jakimiś głupimi tekstami w stylu - „Nie, nie widziałem go, ale to ja mogę się tobą zaopiekować jeśli chcesz”. Gdy coraz dłużej szukałam zaczęłam się denerowoać i głupie myśli przychodziły mi do głowy. A jak się nie zjawi? A może postanowił zrobić sobie ze mnie żart i wystawic do wiatru?
- Hej mała, może się przejdzimy? – usłyszałam głos dochodzący zza moich pleców.
- Nie dzięki – odpowiedziałam frajerowi, który najwidoczniej tylko udawał, że jest uczniem tutejszej szkoły, ponieważ jego głos brzmiał jakby był dobrze po 30-stce. Wielu było takich śmiałków, co wskakiwali w garniaka i chcieli się przemknąć na imprezę. Lecz wejścia pilnował nauczyciel, który wpuszczał tylko za okazaniem legitymacji lub dowodu.
- Ja myślę jednak, że się przejdziemy – powiedział, złapał mnie za rękę i już ciągnął w stronę chodnika.







*****



Sukienka i maska Ivy




Kreacja Charlie



Tatuaż mężczyzny ze snu





CZYTASZ = KOMENTUJESZ




piątek, 23 listopada 2012

Rozdział IV



Hej, hej wszystkim. Jak wam się na chwilę podoba nasze opowiadanie? Pod ostatnim wpisem nie pojawiło się za dużo opinii, mamy jednak nadzieję, że pod tym będzie trochę więcej. Nowy rozdział miał pojawić się już w tamtym tygodniu, ale z powodów próbnych egzaminów nie dałyśmy rady nic napisać ; ) Na chwilę nie ma za dużo akcji, ale możemy was zapewnić, że w kolejnym rozdziale będzie jej znacznie więcej.



Music♥ <---- klik




 „Niech spoczywa w pokoju” – taki napis widniał na grobie mojej mamy. Dawno to nie byłam – pomyślałam. Nawet bardzo dawno. Mimo tego, że byłam tu dopiero drugi raz, ciągle pamiętałam o mamie. Nie było dnia żeby myśl o niej nie przemknęła mi przez głowę. Uśmiechałam się, rozmawiałam jak dawniej, ale to było troche udawane, ponieważ ból po jej stracie nadal mnie otaczał. Nie wiem czemu tu przyszłam. To tylko pogorszyło sprawę. Chęć zemsty pogłebiła się jeszcze bardziej. Nikt nie został ukarany za jej śmierć. Policja nie złapała morderców. Uciekli z miejsca zbrodni. Nie raz myślałam dlaczego to ona musiała zginąć. Przecież nic złego nie zrobiła, nikogo nie skrzywdziła.
 Postawiłam na grobie czerwone róże. Mama je kochała. Mówiła, że to najpiekniejsze kwiaty. Ja za nimi nie przepadałam. Jakoś źle mi się kojarzyły. Odmówiłam jeszcze modlitwę i udałam się w stronę bramki głownej, przy której zaparkowalam samochód. Idąc nawet nie spoglądałam przed siebię, więc bardzo się przestraszyłam, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Cześć- powiedział Jack.
- Och.. cześć – odpowiedziałam – Co tu robisz?
- Moja mama leży na tym cmentarzu – odparł ze smutkiem w głosie.
- Przykro mi – rzekłam zakłopotana. Co innego mógłby robić na cmentarzu?
- A ty? –spytał.
- Moja ma... to znaczy babcia też ma tu grób – Zapomniałam o tym, że nie mogę się wygadać.
- Też mi przykro.
- Niepotrzebnie – stwierdziłam – umarła jakieś 5 lat temu.
- I mieszkała w Jackson?
- Tak - odpowiedziałam
- Przejdziemy się? – spytał – Nie tu oczywiście. Możemy pójść w tamtą stronę – powiedział i wskazał na pobliski las. Też mi coś. Kto spaceruje po cmentarzu?
- Pewnie.
 Mineliśmy bramkę i poszliśmy w stone lasu.
- Powiedz, czemu się tu przeprowadziłaś? – zapytał. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przecież nie mogłam powiedzieć, że ktoś zastrzelił móją mamę, bo by się domyślił kim jestem. Przynajmniej tak twierdziłam, bo nie wiem czy Jack znał mnie chociażby z widzenia jeszcze 3 lata temu.
- Moja mama zginęła w wypadku samochodowym. Babcia się mna opiekowała, ale ja nie chciałam już się jej naprzykrzać. I tak wiele dla mnie zrobiła, więc przeprowadziłam się tutaj. Taty nawet nie znam. Jak dowiedziła się, że mama jest w ciąży dał noge do Europy. – po części powiedziałam mu prawdę. Moja mama nie żyła, a babcia opiekowała się mną przez pewien czas.
- Nie widziałem, że twoja mama nie żyje. Przepraszam, nie powinienem pytać, ale byłem po prostu ciekawy.
- Spoko – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się a on odwzajemnił uśmiech.
 Przez chwilę spacerowliśmy w milczeniu. Widziałam, że spoglada na mnie, ale udawałam, że tego nie dostrzegam. Nad nami zebrały się czarne chmury, zaczęło kropić. Spojrzałam w niebo.
- Może wracajmy zanim rozpada się na dobre – powiedział, więc zawrociliśmy – Widziałaś ogłoszenie? W piątek jest ten bal – powiedział, a mi serce podeszło do gardła.
- No, widziałam – udało mi się tylko tyle wykrztusić. Gdyby mnie zaprosił chyba bym zemdlała.
- Idziesz?
- Nie – odpowiedziałam.
- Czemu? – zapytał – Nie lubisz takich imprez?
- Nie przepadam za nimi – skłamałam. Nienawidziłam ich. Były bez sensu. Gapić się, aż wszyscy padna nad ranem ze zmęczenia, a co trzeci dlatego że się narąbał.
- Ja chyba też nie idę – powiedział, a ja się zdziwiłam .
- Czemu? – zadałam to samo pytanie.
- Nie przepadam – odpowiedział i wybuchęlismy śmiechem. – Chciaż w sumie takie bale nie są najgorsze. Na pewno nie dasz się namówić? – kolana mi zmiękły i nagle zrobiło mi się gorąco. Jack Hastings zapraszał mnie na bal.
- Czy ja wiem.... - zaśmiałaś się
- No nie daj się prosić.
- W zasadzie.... nie mam planów na piątek, więc to nie najgorszy pomysł – zgodziłam się. Oczywiście gdyby to zrobił ktoś inny pewnie bym odmówiła. Ale to nie był byle jaki chłopak. To był chłopak w którym kochałam się od pierwszej klasy.


*****


- Buahahahahaha... ale morda. – powiedziała przez łzy Charlie. – I to niby ma być straszne?
- Najwyraźniej – odpowiedziałam i znowu zaniosłyśmy się śmiechem - Właśnie oglądałyśmy jakiś kiepski horror, który polecił nam tato Charlie. Ponoć miałyśmy sikać ze strachu, ale jak to bywa ze mną i z Charlie, sikałyśmy, lecz ze śmiechu.
- Zacna komedia – przyznała Charlie.
- No, nawet niezła – powiedziałam.
- To co? Nie idziesz na ten bal? – zapytała. – Wolisz kisić się w domu, niż wyjść i trochę się zabawić? – ciągnęła temat. Od południa drążyła mi dziurę w brzuchu. Bardzo jej na tym zależało. Wcale jej nie poznawałam. Dawniej w życiu nie dała by się wyciągnąć na jakiś głupi bal snobów. Zgodziła się pewnie tylko dlatego, ponieważ Dan ją zaprosił. Ale rozumiałam ją. Sama przecież też bym nie poszła gdyby nie Jack. Widocznie Charlie też polubiła Daniela tak jak ja Jack’a. – Ziemia do Ivy. – powiedziałam Char i pstryknęła mi palcami przed oczami.
– To jak? Idziesz czy nie? Przecież nie trzeba mieć partnera. Można przyjść samemu. Tzn. nie będziesz sama, będziesz ze mną i z Danielem. – dorzuciła szybko, bo posłałam jej mordercze spojrzenie.
- W zasadzie ktoś mnie zaprosił.
- NO CO TY?!- krzyknęła z radości Charlie. – Mów szybko kto!
- Jack – odpowiedziałam, a Charlie aż pisnęła z radości. Cieszyła się jak dziecko. Nawet bardziej niż ja. To się nazywa przyjaźń. – pomyślałam. Gdy przyjaciel cieszy się bardziej z twoich sukcesów niż z własnych. Gdy Charlie wykonywała dziki taniec radości, zadzwonił jej telefon. Miała ustawioną piosenkę „ I feel good...” , więc automatycznie zaczęłam śpiewać, krzycząc przyjaciółce do ucha, gdy ona rozmawiała.
- Zamknij się, to Daniel. – powiedziała, a wtedy ja zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej.
- I feel good tu du du du du du, I knew that I wouldn't if... So good, so good, I got you...
- No przestań. – krzyknęła w końcu, przez co wybuchnęłam śmiechem. Zawsze mnie rozśmieszała jej wkurzona mina. – Dobra. To o 7. Jesteśmy umówieni - skończyła rozmowę. - A teraz cię zabije. - powiedziała i zaczęła mnie łaskotać.
No więc stało się. Moja przyjaciółka umówiła się na randkę z moim przyjacielem. Oczywiście spanikowała, gdy zobaczyła, że została jej tylko godzina. Szybko wskoczyła pod prysznic, ja wybrałam jej ciuchy. Znając gust Charlie, przewidywałam że raczej nie da się wcisnąć w sukienkę. Wyciągnęłam więc z szafy bardzo obcisłe, jasne rurki. Wyglądała w nich obłędnie, bo dziewczyna miała niesamowite nogi. Do tego gładką beżową bluzkę na ramiączkach oraz moją dżinsową kurtkę. Biorąc ja do ręki przypomniała mi się mama, ponieważ dostałam ją właśnie od niej na urodziny. Rękawy były wykonane z czarnej skóry, a na kołnierzyku miała ćwieki. Charlie wyleciała z łazienki i szybko się ubrała. Wyglądała świetnie. Włosy wyprostowała prostownicą, żeby były idealnie proste. Do tego lekki makijaż i wszystko było gotowe. Oczywiście musiała wcisnąć na nogi conversy. Przekonywałam ją żeby założyła sandały, ale ona przecież wie lepiej.
 O 7 daniel podjechał pod dom. Charlie przerzuciła torebkę przez ramię, ucałowała mnie w policzek i wybiegła. No i zostałaś sama. – pomyślałam. Nie wiedziałam kompletnie co mam robić. Nudziło mi się potwornie i wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby pośledzić Dana i Charlie. Przyjaciółka powiedziała, że jadą do kina a potem na pizze czy coś w tym stylu. Zerwałam się z łóżka, rzuciłam książkę, którą próbowałam czytać w kąt, wrzuciłam do torby telefon i pieniądze, zamknęłam dom i pojechałam do tego kina. Daniel jak to chłopak postanowił zabrać Char na jedną z tych komedii romantycznych na których chce się rzygać. Kupiłam bilet i zdążyłam na seans. Sala była prawie pusta,więc trudno mi było przemknąć na sam koniec, tak aby mnie nie zauważyli, lecz w domu założyłam czapkę z daszkiem, a Daniel jak to Daniel rozsypał popcorn więc wykorzystałam okazję i przebiegłam niezauważona. 
 Szczerze powiedziawszy, nieźle się ubawiłam na tej komedii. Gdy główny bohater wyznawał miłość dziewczynie myślałam, że się posikam ze śmiechu. Oczywiście dusiłam to w sobie, bo gdybym zaśmiała się głośno to z pewnością by mnie zdemaskowali. Po skończonym filmie poczekałam aż wyjdą i ruszyłam z nimi. Musiałam przyznać, że nie doceniałam wcześniej Daniela ponieważ zabrał Charlie nie do pizzeri, tylko do prawdziwej restauracji. Pech chciał, że usiedli przy samym wejściu więc nie miałam szans. Musiałam się wycofać. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam ławeczkę. Usiadłam na niej i miałam całkiem niezły widok na tę dwójkę. Charlie ciągle się śmiała, więc przewidywałam, że mój przyjaciel sypie jak zwykle sucharami z rękawa. Były tak beznadziejne, że aż śmieszne. Siedzieli tak chyba z godzinę. Wynudziłam się za wszystkie czasy. W końcu Dan postanowił działać i już pochylał się żeby pocałować Charlie, gdy nagle ktoś zza moich pleców złapał mnie za włosy i pociągnął z całej siły. Krzyknęłam z bólu i ze strachu. Wstałam szybko i obejrzałam się. 
- Ty suko – krzyknęłam do Kate. 
- Oj... bolało? Najmocniej przepraszam – powiedziała z idiotycznym uśmieszkiem na twarzy – Chciałam ci tylko przekazać, żebyś odwaliła się od Jack’a. Nie ta liga kochanie. Za wysokie progi. Niech Ci się nie wydaję, że on może coś do Ciebie przypadkiem czuć. Jakbyś nie zauważyła, Jack dla wszystkich jest miły. Zadaje się z Tobą tylko z litości, więc odejdzie i odpuść sobie go - wysyczała tym swoim paskudnym głosikiem. 
- Nie ty mi będziesz mówić z kim mam się zadawać a z kim nie szmato. 
- Uważaj na słowa wycierusie – wycedziła przez zęby – No chyba że chcesz, żebym pobiegła do twojej mamusi – powiedziała i zaśmiała się szyderczo. 
- Że co? – spytałam zupełnie ogłupiała. 
- Gówno. – odpowiedziała i podeszła do mnie. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. – Nie lubię gdy ktoś z zupełnie innego świata niż ja, zaczyna wpieprzać się w sprawy moje i moich przyjaciół. Więc radze ci skończyć tę znajomość z Jackiem, albo pożałujesz. – wyszeptała z jadem w głosie i odeszła. 

















CZYTASZ = KOMENTUJESZ





sobota, 10 listopada 2012

Rozdział III



 Hej, hej wszystkim czytającym ten tekst. Na wstępie, serdecznie dziękujemy za tak wielką ilość komentarzy pod ostatnim postem.  Naprawdę, cieszymy się, że podoba wam się nasze opowiadanie. Jednak mamy nadzieję, że jeszcze więcej osób będzie je czytać. Jak czytacie, to prosimy napisać coś, wystarczy nawet minka typu " :) ", żebyśmy wiedziały ile około osób śledzi naszego bloga. Zauważyłyśmy, że obcokrajowcy też odwiedzają naszą stronę i za to serdecznie im dziękujemy ; )


Hi guys!  How are you? We cordially greet all of you ;D


Hallo Leute! Wie gehts es euch? Wir grüßen euch herzlich ;D




Music ♥ <---- klik




- Cześć - przywitałam się - Mogę się przysiąść?
- Yyyy... Cześć. Jasne, siadaj jak chcesz - powiedział i ściągnął torbę z krzesła bym mogła usiąść. Po jego zachowaniu poznałam że jest trochę speszony.
- Nazywam się Ivy Dickens. Jestem tu nowa.
- Miło cie poznać. Jestem Daniel - odpowiedział i spojrzał mi w oczy. Wydawało mi się, że za chwilę mnie rozpozna więc szybko przeniosłam wzrok na tablicę.
- Co malujesz? - zapytałam, by czymś go zagadać. Postanowiłam że jeszcze mu nie powiem, o mojej "nowej" tożsamości. Zrobię to po lekcjach, jeżeli wcześniej mnie nie rozpozna.
- Nic.- odburknął, po czym wrócił do szkicowania latarni morskiej. Nasza rozmowa skończyła się dość szybko, nie był już taki otwarty i rozmowny. Dało się zauważyć, że nie był tą samą osobą którą znałam w dzieciństwie. Wydawał się bardziej skryty i chłodniejszy niż zwykle.
 Kolejną lekcję, na którą niestety musiałam iść była historia. Uczył ją profesor - Eric Valentine. Miał około po 50, jednak wyglądał na starszego jak na swój wiek. Jak na poprzednich zajęciach, nauczyciel przedstawił mnie klasie.
- Dzień dobry wszystkim. Chciałbym wam przedstawić waszą nową koleżankę. Jak masz na imię młoda damo? - zapytał.
- Dzień dobry, nazywam się Ivy Dickens, przejechałam z Plumouth.
- Hmm, Ivy? Ciekawe imię, rzadko spotykane w dzisiejszych czasach. Proszę, usiądź w ostatniej ławce - odpowiedział profesor.
- Dobrze, już siadam - odpowiedziałam.
Nauczyciel jak widać, dalej nie zmienił swoich metod nauczania. Podobnie jak parę lat temu, wszyscy w czasie lekcji powoli zaczęli usypiać. Tylko nieliczni, przeważnie byli to uczniowie siedzący w pierwszej ławce, próbowali uważać i nie zasnąć. Włożyłam więc słuchawki w uszy, puściłam The Pretty Reckless - Miss Nothing i zaczęłam odliczać minuty do końca lekcji. Reszta dnia upłynęła zadziwiająco szybko. Niestety nie spotkałam więcej Daniela. Miałam nadzieję, że uda mi się go złapać po lekcjach.
  Następne zajęcia miałam na sali gimnastycznej. Gdy pan Adams - nauczyciel wychowania fizycznego - dał nam w końcu spokój, umęczona udałam się w stronę szatni. Wszystkie dziewczyny były pod wrażeniem jak dobrze potrafię grać w siatkę. Przez ostatnie 4 lata całkowicie oddałam się sporcie. Rano uprawiłam jogging z Charlie, a po szkole szłyśmy zazwyczaj grać w siatkę albo tenisa. Polubiłam także piłkę nożną co było nieprawdopodobne ponieważ przed wyjazdem nienawidziłam nogi. Usłyszałam dzwonek, więc przebrałam się szybko i wybiegłam z szatni.
  Biegnąc minęłam Jacka, uśmiechnął się do mnie a ja odwzajemniłam uśmiech. Mijając frontowe drzwi ujrzałam go. Zaśmiałam się ponieważ mój przyjaciel pochylał się nad rowerem. ROWEREM. Ten widok zszokował mnie, ponieważ Daniel nigdy jakoś nie garnął się do sportu. Wręcz przeciwnie. Nigdzie nie ruszał się bez swojego auta. Nawet do sklepu nie chciało mu się iść na nogach. Był na to zbyt leniwy. Podeszłam do niego i zauważyłam że ma przebitą oponę.
- Może cię podwiozę? - spytałam, a on aż podskoczył.
- Co? Nie, nie trzeba - odpowiedział nadal lekko przestraszony - Dam sobie radę.
- No daj spokój. Przecież i tak będę miała po drodze - powiedziałam, po czym ugryzłam się w język.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - zapytał.
- No wiesz.... mieszkam na samym końcu Jackson, trudno było Cię nie zauważyć jak wyjeżdżałeś rowerem z domu - odpowiedziałam
- Dobra, czemu nie - powiedział, lecz przyglądał mi się jakoś tam dziwnie i przeczuwałam że może się domyślać.
- Fajny wóz - powiedział, gdy znalazł się już w środku, na miejscu pasażera - Dużo kosztował?
- Niewiele. Odkupiłam od jednego znajomego - odpowiedziałam.
- Wiesz, kogoś mi przypominasz - powiedział. Dłużej nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
- Daniel to ja - wymamrotałam z uśmiechem na twarzy.
- Ali?- spytał zaskoczony.
- Tak to ja. Przepraszam że dopiero teraz ci to mówię - powiedziałam.
- Ale co ty tutaj robisz? - zapytał wyraźnie szczęśliwy, lecz zaskoczony. Opowiedziałam mu o wszystkim. O tym, że planuję zemstę na tych bandytach i o moim pobycie w Plymouth. Był w szoku. Chyba nadal nie uwierzył, że wróciłam. Ale najbardziej nie spodziewał się że chce pomścić śmierć matki. Rozmawialiśmy całą drogę do domu. Poczułam że w końcu jestem szczęśliwa, mając przy boku najlepszego przyjaciela.
- Trochę się zmieniłaś Ali. To znaczy Ivy.
- Wiem - odparłam i uśmiechnęłam się.
- To co... mam jutro po ciebie wpaść czy pojedziesz tym cudeńkiem.?
- Pfff.. jeszcze się pytasz - odpowiedziałam z nutką ironii w głosie - A ty co, przerzucasz się na rower czy to dla zgrywy?
- Chcę być teraz eko - odpowiedział po czym wybuchnęliśmy śmiechem - Do jutra - powiedział po czym wysiadł z auta.
- Jest tyle ładnych imion, a ty akurat musiałaś wybrać Ivy - dodał żeby mi się dogryźć.
- Idź do domu cieszyć wafla, a nie tu - krzyknęłam za nim, bo zobaczyłam że się śmieje.
Co za dzień - pomyślałam. Byłam w wyśmienitym humorze. Jadąc do domu nastawiłam głośno radio i zaczęłam śpiewać. Na przejeździe dwie starsze panie posłały mi zabójczy wzrok, jakby sądziły ze powinnam bardziej uważać za kierownicą. Pomachałam do nich z uśmiechem i pojechałam dalej. Podjeżdżając pod dom myślałam, że już nic nie zmieni mi dzisiaj humoru. Myliłam się. Na schodach siedziała osoba, którą najmniej spodziewała bym się ujrzeć tutaj. A była nią Charlie. Wiedziałam, że niedługo miała mnie odwiedzić, ale nie spodziewałam się, że po 4 dniach  już by się za mną stęskniła. Podbiegłam do niej i wyściskałam ją za wszystkie czasy. Byłam zdziwiona, a zarazem radosna z powodu przyjazdu przyjaciółki. Nie widziałyśmy się tylko parę dni, ale bez niej ten czas mijał mi jakby to była wieczność. Zaczynało mi już trochę brakować jej uśmiechu na twarzy i wspólnych chwil spędzonych razem.
- Co Ty tu robisz?- zapytałam.
- Achh, dalej się nie zmieniłaś od naszego ostatniego spotkania. Miałam nadzieję, że zapytasz "Jak się czujesz po wyczerpującej podróży?" czy coś takiego, a nie co ja tu robię. - zaśmiała się pod nosem.
- Ja też się za tobą stęskniłam - odpowiedziałam z uśmiechem - A po co ci te walizki, jeśli mogę spytać?
- Nie wiesz jeszcze? A no tak, zapomniałam ci powiedzieć. Masz nową współlokatorkę, oczywiście jestem nią ja.- odpowiedziała Charlie
- Dziękuję za wcześniejsze poinformowanie mnie o twoim przyjeździe - powiedziałam z ironią - A co ze szkołą i twoją rodziną?
- Razem z rodzicami po długiej rozmowie ustaliliśmy, że najlepszym wyjściem będzie jeśli zamieszkam u ciebie, żebyś nie była samotna. A tydzień  temu, w tajemnicy przed tobą, złożyłam podanie do twojej szkoły. Gdy się dowiedziałam, że się wreszcie dostałam, wsiadłam w pierwszy samolot do Jackson i oto tu jestem. -  odparła z uśmiechem.
Zaczynało się powoli ściemniać, więc obie z waflem na twarzy weszłyśmy do domu i zaczęłyśmy rozpakowywać rzeczy Charlie. Dziewczyna miała zaledwie 3 walizki z ubraniami, więc rozpakowywanie poszło jak z płatka. Gdybym to była ja to pewnie nie zdążyły byśmy do świąt Bożego Narodzenia.
 Gdy ostatnia walizka wylądowała pod łóżkiem, zeszłyśmy na dół zjeść kolację. Robiłyśmy naleśniki, a przy tym bawiłyśmy się jak dzieci. Potem oglądnęłyśmy jakiś horror i poszłyśmy spać.
 Następnego ranka wstałam wcześniej aby przygotować śniadanie. Ubrałam się w jasne, dżinsowe rurki, oraz top z wielką pacyfką z przodu. Postanowiłam, że założę do tego czarny kapelusz. Bardzo się zdziwiłam, gdy Charlie weszła do kuchni również z kapeluszem na głowie.
- Gotowa na pierwszy dzień w szkole? - spytałam.
- Jak zawsze kapitanie.- odpowiedziała z uśmiechem. Wyjrzała przez okno.
- Co to za jedna? - spytała Char, wskazując na dziewczynę która zatrzymała się w swoim Mercedesie obok auta mojej sąsiadki.
- Katherine Hastings. Siostra tego chłopaka o którym ci opowiadałam.
- Wygląda na taką, co ma się za pępek świata - powiedziała.
- Bo tak jest - odparłam. Odkąd pamiętam Kate była najpopularniejszą laską w szkole. Dziewczyna miała długie blond włosy i była  naprawdę ładna. Była wysportowana, a do tego wszyscy chłopcy w szkole za nią szaleli. Pewnie lecieli na jej kasę, a w gorszym przypadku na wygląd. Była nadziana jak mało kto.
- Mam się jej bać? - spytała z udawanym lękiem w głosie.
- Oczywiście kapitanie - odpowiedziałam - Ciekawi mnie tylko,  po co tu przyjechała.
To było dziwne. Co taka dziewczyna jak Kate mogła robić u mojej sąsiadki. Spojrzałam na nią. Dalej siedziała w aucie. Widocznie na coś czekała. Zobaczyłam, że pani King wychodzi z domu z jakąś kopertą w ręku. Podeszła do samochodu i bez słowa podała ją Kate, a potem z powrotem wróciła do domu.
- Dziwna sprawa - powiedziałam.
- Śmierdzi z daleka - dodała Charlie i parsknęła śmiechem. Stałyśmy tak jeszcze chwile w oknie patrzą jak czerwony Mercedes znika za rogiem.
- To jemy te gofry czy nie? - spytała moja przyjaciółka.
- Jasne.
Po skończonym śniadaniu, wkładałyśmy talerze do zmywarki, gdy nagle usłyszałyśmy klakson.
- Co do jasnej cholery? - spytała Charlie, która tak się przestraszyła, że aż przywaliła głową w stół.
- To pewnie Daniel. Kompletnie zapomniałam ci powiedzieć. To mój przyjaciel. Bardzo dobry przyjaciel. Znamy się od dzieciństwa - wypaliłam szybko - Ma mnie dzisiaj podwieźć, ale będzie miał dodatkową pasażerkę.
- Nawet ładny - przyznała, rozmasowując sobie głowę i wyglądając przez okno - Przyznaj, kręcisz z nim?
- Weź.... Jasne że nie. To tylko przyjaciel, ale skoro tobie się podoba to może was wyswatam - odpowiedziałam z uśmiechem
- Nie będę miała ci to za złe - odpowiedziała i zaśmiałyśmy się obie - Dobra, chodźmy już bo chłopak dostanie zaraz palpitacji, tak się gorączkuje - powiedziała, ponieważ Daniel zatrąbił jakieś kolejne 5 razy.
Wyszłyśmy z domu i udałyśmy się w stronę auta. Mina Daniela była bezcenna. Gdy zobaczył Charlie od razu było wiadomo że wpadła mu w oko. W drodze do szkoły opowiedziałam mu o Charlie. Zachowywał się jednak jakoś dziwnie. Pewnie to przez Char - pomyślałam i zaśmiałam się pod nosem. Moja przyjaciółka zagadywała go na całego. Dziwne, bo nigdy nie była taka śmiała w stosunku do chłopaków.
- Dobra Dan, przyznaj, że ci się podoba - powiedziałam by go zawstydzić. I udało się. Strzelił  takiego buraka że Charlie śmiała się z niego aż do łez.
  Dzień minął mi szybko ze względu na moich przyjaciół. Na każdej przerwie rozmawialiśmy i śmialiśmy się do rozpuku. Daniel już się przyzwyczaił do towarzystwa Charlie. Mało tego. Zaprosił ją nawet na bal maskowy, który miał się odbyć za tydzień. Jak co roku w naszej szkole. Nie był to żaden bal z tańczącymi zakochańcami na parkiecie, słynnym punchem i DJ'em zachęcającym wszystkich do pokazania swoich umiejętności tanecznych. Był to po prostu szkolny bal maskowy. Bardziej przypominało mi to sprawę formalną niż rozrywkę. Od wieków zamożne dzieci sponsorowały tę imprezę - jeżeli tak da się to nazwać. Za życia mojej matki sama także organizowałam to przyjęcie, ponieważ moja mama była lekarzem i miałyśmy też trochę kasy, ale teraz  wszystko się zmieniło kiedy odeszła. Ja sama nie miałam zamiaru wybierać się na bal. Zresztą Char sprzątnęła mi Dana spod nosa, więc nawet nie miałabym z kim pójść.













CZYTASZ = KOMENTUJESZ




sobota, 3 listopada 2012

Rozdział II

Hej, hej wszystkim czytelnikom, jeżeli są tu jacyś. Na wstępie chciałybyśmy podziękować za aż 5 komentarzy pod pierwszym rozdziałem, nie spodziewałyśmy, że ktoś to w ogóle przeczyta więc bardzo dziękujemy za szczere opinie ;D Mamy nadzieję, że zarówno ten rozdział, jak poprzedni, wam się spodoba ;)



 Music♥ <---- <klik>



Następny tydzień pamiętam jak przez mgłę. Pogrzeb matki, pożegnanie z Danielem, wyjazd do babci. Nie mogłam zostać w Jackson. Po pierwsze - nawet nie chciałam. To miejsce za bardzo kojarzyłoby mi się matką. A po drugie - byłam niepełnoletnia. 16 lat to za mało by mieszkać i utrzymywać się samodzielnie.  Po śmierci matki dopiero to do mnie dotarło. Byłam bezbronna. Sama w domu bym sobie pewnie nie poradziła. Musiałam wyjechać do babci.


3 lata później.


- To dziś - pomyślałam. Dziś miałam opuścić mieszkanie u babci na wsi i z powrotem znaleźć się w tym miejscu gdzie zamordowano moją matkę. Nie mogłam dalej znosić tej tęsknoty za nią. Minęły już 3 lata od jej śmierci. Teraz nadszedł czas
zemsty na ludziach odpowiedzialnych za zabranie mi ukochanej osoby. Jak zawsze założyłam na twarz maskę, aby ukryć cały ból, który mnie opanował kiedy o niej pomyślałam i nauczyłam się nim funkcjonować. Przez te 3 lata  raptownie się zmieniłam. Z grzecznej, pilnej uczennicy stałam się nieznośną, niepokorną dziewczyną.
Przed wyjazdem musiałam się jeszcze pożegnać z jedyną osobą, którą naprawdę szanuję na tym świecie, podziwiam i darzę sympatią - Charlie. Dziewczyna ma krótkie złociste włosy i oliwkową cerę, do której idealnie pasują jej zielone oczy. Jednym słowem - jest śliczna. Od pierwszego spotkania była mi bliska, można powiedzieć, że rozumiałyśmy się bez słów. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, i od razu wiedziałyśmy co nam chodzi po głowie.
Każdy kolejny dzień przeżyty w tamtym miejscu była dla mnie istnym koszmarem. Każda kolejna mijająca chwila dobijała mnie coraz, bardziej i bardziej. Każda noc kończyła się codziennie tak samo, zapłakana szlochałam w poduszkę, gdy tylko pomyślałam  o matce. To tylko dzięki Charlie przetrwałam te 3 lata. Lecz ona w przeciwieństwie do mnie potrafi odpuścić i przebaczyć innym. Ja niestety nie.
    Czekałam aż samolot wzbiję się w powietrze. Wiedziałam, że ta podróż, będzie długa i męcząca. Założyłam słuchawki na uszy i puściłam piosenkę Chrisa Brown - Beautiful People. W tej chwili zaczęłam rozmyślać jak by to było mieć dalej moją matkę u mojego boku, jak to razem z nią chodziłam na zakupy, gotowałam obiady. Moim odwiecznym pytaniem było też - czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze mojego ojca na własne oczy. Odkąd pamiętam  nie dawał od siebie żadnej oznaki życia. Moje rozmyślenia przerwał mi  głos stewardessy, która poinformowała wszystkich pasażerów o zapięcie pasów, bo zaraz lądujemy. Wysiadłam z samolotu i podniosłam głowę w górę.
- Jej - zachwyciłam się.- Niebo wygląda tu inaczej niż 3 lata temu. - powiedziałam sama do siebie.
Po przejęciu bagażu złapałam pierwszą, lepszą taksówkę i ruszyłam w stronę starego domu. Ustalone było że po śmierci mojej mamy, wszystkie jej rzeczy; czyli mieszkanie,  trochę pieniędzy, rodzinną biżuterię spadają na mnie. Postanowiłam że sprzedam dom, biżuterie, stare, zabytkowe meble, ponieważ nie chciałam wracać do przeszłości. Dostałam za to sporą sumę a na dodatek na koncie mojej mamy też było nie mało pieniędzy. Za sumy kupiłam mały przytulny domek na przedmieściu Jackson.. Resztę postanowiłam zachować na życie. Bo przecież muszę się z czegoś utrzymywać.
   Gdy dojechałam na miejsce wcale się nie zdziwiłam. W przeciwieństwie do Charlotte Jackson wcale się nie zmieniło, tak jak przypuszczałam. Te same, brudne, szare chodniki, te same drzewa, samochody. Stojąc pod moim nowym mieszkaniem spojrzałam w przeciwną stronę. To pani King. Wyprowadza właśnie psa na spacer. Spojrzała
na mnie, ale mnie nie poznała. Podeszłam do niej.
- Dzień dobry, nazywam się Ivy Dickens. Będę pani nową sąsiadką.
- Och, dzień dobry panienko. Spokój Micky - powiedziała do psa który zaczął na mnie warczeć. Głupi kundel. Nigdy go nie lubiłam - Przepraszam, ale  muszę już iść. Miło mi było cię poznać Ivy. Mam nadzieję że jakoś zaklimatyzujesz się w nowym miejscu.
Tak ja myślałam. Nie poznała mnie. Kto by pomyślał, że 8 kilo mniej, inny kolor włosów i  soczewki mogą tak gruntownie wpłynąć na nasz wizerunek. Ze słodziutkiej, uśmiechniętej blondyneczki zmieniłam się w długowłosą, hipnotyzującą spojrzeniem dziewczynę. Ale to mi odpowiadało. To byłam zdecydowanie ja.


 W poniedziałek rano obudziłam się w wyśmienitym humorze. Przez weekend rozpakowałam wszystkie moje rzeczy. Mieszkanie wyglądało perfekcyjnie. Nie licząc tych wszystkich kartonów które walały się po całym domu.
 Dziś czekał mnie pierwszy dzień w nowej szkole. Jeżeli w ogóle można nazwać ją nową. Pamiętam jeszcze starych kolegów z klasy i zabawne wspomnienia związane z nimi. Jestem ciekawa czy nadal tu chodzą?
Nie chciałam się jakoś specjalnie wyróżniać z otoczenia, więc z szafy wyciągnęłam  czarne rurki, siwy sweter, i ulubione czerwone conversy. Moje długie, brązowe włosy splotłam w luźny warkocz. Nałożyłam małą ilość tuszu na rzęsy i błyszczyk na usta. Mogłam już ruszyć w drogę do samochodu gdy by nie wibrujący w mojej kieszeni smartfon Blackberry. Daniel dzwonił. Postanowiłam nie obierać. Jeszcze nie wie że wróciłam a chce mu zrobić niespodziankę. Ignorując telefon wzięłam kluczyki, jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam. Pogoda była wspaniała. Słońce sprawiało że chciało mi się żyć. Rozkoszując się ciepłymi promykami słońca na mojej twarzy otworzyłam moje nowiutkie auto Fiat'a Pande i ruszyłam do szkoły.
  Na parkingu ledwo znalazłam miejsce. Tłumy uczniów oblegiwały szkolne ławki i trawniki. Wszyscy chłonęli słońce. Popatrzyłam po twarzach moich dawnych kolegów. Większość z nich znałam. Dziwne uczucie, ponieważ oni mnie nie poznawali. Gdy przechodziłam koło grupki wytapetowanych dziewczyn usłyszałam śmiechy. No tak. Pewnie wszyscy już wiedzą że jakaś "nowa" ma się pojawić właśnie dzisiaj. Dalej spotkałam bandę napakowanych chłopaków i usłyszałam gwizdy. Nigdy wcześniej żaden chłopak nie zwrócił na mnie uwagę. Nagle moje rozmyślania zostały przerwane, ponieważ jakiś rozpędzony koleś uderzył we mnie i zwalił mnie z nóg.
- Cholera. Co ty sobie myślisz? Dobrze by było gdybyś może zapisał się... - powiedziałam zbulwersowana i przerwałam w pół słowa. Przede mną stał śliczny chłopak o błękitnych oczach. Jego kasztanowe włosy sterczały na wszystkie strony, a przekrzywiony zawadiacko krawat sprawiał że był jeszcze bardziej przystojny.
- Przepraszam. Nie zauważyłem cię. - odpowiedział zakłopotany, po czym podał mi rękę.
- Nie to ja przepraszam. Trochę się zamyśliłam i nie zdążyłam usunąć się na bok. - odparłam.
Chłopak przypatrywał mi się przez chwilę po czym odrzekł:
- Ty pewnie jesteś tą nową dziewczyną.
- Tak, to chyba ja.
- Jestem Jack. Jack Hastings - odparł z zabójczym uśmiechem który sprawił że zrobiło mi się gorąco. Na chwile mnie zamurowało. Wyciągnął do mnie rękę ale ja stałam jak wryta. Jack opuścił rękę i przyjrzał mi się uważnie. - Dobrze się czujesz?
- Ach... tak jasne. Jestem Ali - powiedziałam - To znaczy Ivy - spłonęłam rumieńcem. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do mojego nowego imienia. Zrobiło mi się głupio. "Co ty wyprawiasz idiotko?"- skarciłam siebie w myślach.- " Pierwszy dzień w szkole a ty już musisz wyjść na upośledzoną umysłowo"?
- To Ali czy Ivy? - spytał głosem który wskazywał na to że mam mnie za psychiczną.
- Ivy. Zdecydowanie Ivy.- odpowiedziałam - Po prostu moja przyjaciółka zawsze na mnie woła Ali chociaż mam na imię Ivy. Wiesz, jak spędzasz cały swój czas z taka osoba jak ona to człowiek w końcu zapomina jak się nazywa.- wypaliłam. Co mnie podkusiło żeby wspominać o mojej przyjaciółce? Zdziwiłam się ponieważ zaśmiał się z mojego głupiego żartu. Też się zaśmiałam żeby znowu nie wyjść na wariatkę.
- Przepraszam ale muszę już iść. Kumple czekają - powiedział i wskazał na grupkę chłopaków za moimi plecami.
- Jasne.
- Too... do zobaczenia Ivy. - odparł z uśmiechem.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam i obdarzyłam go najszczerszym uśmiechem na jaki było mnie stać.
Nagle chłopak potknął się o własne nogi i stracił równowagę, a ja zamiast mu pomóc wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Kurczę, chyba dzieje się dzisiaj ze mną coś niedobrego - powiedział po czym też zaczął się śmiać- Lepiej już pójdę zanim znowu sprawisz że się przewrócę.
  Zatkało mnie. Ja miała bym sprawić ze Jack Hastings straciłby równowagę?
- Źle na mnie działasz Ivy - odparł na odchodnym a gdy już szedł w stronę swoich kolegów usłyszałam jego śmiech.
 Dzisiejszy dzień nie mógł zacząć się lepiej - pomyślałam i ruszyłam w stronę budynku.
 Gdy przekroczyłam drzwi wejściowe poczułam się jak za dawnych, starych lat. Mnóstwo chłopców i dziewcząt krzątało się po korytarzu. Duże, marmurowe schody, na których bardzo często siadywałam z Danielem zajęte były przez uczniów. Jedni spisywali zadania, drudzy grali w karty, jeszcze inni obściskiwali się jakby nikogo wokół ich nie było. Na samym szczycie oczywiście zasiadły tzw. plastiki. Trochę niżej siedziała szkolna drużyna futbolowa. Najniższe stopnie zajmowali kujony, a ponad nimi szkolne dziwaki. Wszyscy zajęci sobą i niedostrzegający nauczyciela, który zdziera sobie gardło, próbując nadaremnie wytłumaczyć im, że nie powinni siadać na schodach ponieważ "niesie to ryzyko". Pan Nelson w końcu dał za wygraną i udał się w stronę pokoju nauczycielskiego, a ja do sekretariatu po wykaz zajęć na cały tydzień. Okazało się, że jako pierwszą lekcję mam zajęcia artystyczne. Kiedyś uwielbiałam ten przedmiot. Kochałam rysować zabawne postacie anime oraz malować pejzaże. Po śmierć matki to straciło sens. Nie widziałam w tym nic fajnego. Nieraz próbowałam do tego wracać ale nadaremnie.
 Wchodząc do klasy nr 3 zobaczyłam Daniela. Wszystkie miejsca były zajęte tylko on siedział sam w ostatniej ławce, pochylony nad swoim rysunkiem. Gdy tak na niego spoglądałam zebrało mi się na płacz. Samej nie było mi do śmiechu gdy miałam zerwać z nim przyjaźń po tylu latach, znaliśmy się od dziecka, nasze matki też były dobrymi przyjaciółkami. Jemu jednak też nie było łatwo po moim wyjeździe. Zawsze kiedy z nim pisałam zapewniał mnie, że wszystko jest ok, ale widocznie nie było.
Ocierając łzę spływająca po moim policzku udałam się w stronę chłopaka. Jego kasztanowe, kręcone włosy jak zawsze opadały mu na czoło.







środa, 17 października 2012

Rozdział I



   Obudziłam się o 6:30. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że zapowiada się bardzo słoneczny i ciepły dzień. Było jeszcze za wcześnie żebym wstawała, więc założyłam słuchawki i zamknęłam oczy.  Dziś czekał mnie okropny sprawdzian z chemii, więc muzyka mnie zrelaksowała. Tak na marginesie od zawsze  nienawidzę chemii. Nie dość że nie rozumiem z niej nic to mam wrażenie że nauczycielka jest wobec mnie niesprawiedliwa.
   Gdy na zegarku wybiła 7:00  postanowiłam w końcu odłożyć MP3 i udałam się do łazienki. Spojrzałam w lustro, lecz nic się nie zmieniło. Ta sama twarz. Te same szmaragdowe oczy, długie blond włosy i wystające kości policzkowe. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i ujrzałam dołki w policzkach. Miałam je po mamie. No właśnie... mama. Była jedyną osobą z którą mogłam porozmawiać na wszystkie tematy.
  Wiedziałam, że zawsze mogłam na nią liczyć. Ojciec zostawił ją gdy dowiedział się że jest w ciąży. Zaraz po tym gdy przyszłam na świat wyjechał do Europy żeby uciec od obowiązków.  Szczerze nienawidzę go z tego powodu.  Nawet nie wiem czy jeszcze żyje.
  Po wyszorowaniu zębów oraz krótkim prysznicu poszłam do pokoju się ubrać. Wybrałam dżinsowe rurki i zwykły czarny t-shirt. Spakowałam potrzebne książki, założyłam torbę na ramię i zeszłam na dół do kuchni. Spotkałam tam mamę co było dziwne ponieważ myślałam że o tej porze będzie już w pracy.
-  Cześć kochanie - powiedziała, po czym cmoknęła mnie w policzek.
-  Cześć. Czemu nie jesteś w pracy? - zapytałam.
-  Dzisiaj postanowiłam wziąć sobie wolne i przygotować mojej córce porządne śniadanie.
 Uśmiechnęłam się do niej, bo na stole zobaczyłam talerz z goframi. Zjadłam w pośpiechu, pożegnałam mamę i wyszłam. Pod domem oczywiście czekał na mnie mój przyjaciel- Daniel. Wsiadłam do samochodu i ujrzałam jego radosną twarz. To lubiłam w nim najbardziej. Zawsze, nieważne co się działo, on się uśmiechał.
-  Gotowa na 8- godzinne tortury?
-  Nie za bardzo, a ty?
-  A ja owszem. A szczególnie na nasz kochany sprawdzian z chemii - odpowiedział po czym podwinął rękaw a ja ujrzałam jego rękę, pokrytą od łokcia do nadgarstka, ściągami.
- Siadam dziś z tobą - oświadczyłam, po czym obydwoje się zaśmialiśmy.
  Drogę do szkoły pokonaliśmy bardzo szybko, ze względu na to, że mój przyjaciel jeździł piekielnie szybko. Gdy wysiadałam auta, śmiejąc się z dowcipu Daniela, zobaczyłam bardzo przystojnego chłopaka. No tak, Jack Hastings, typowy szkolny przystojniacha. Lecz mogłam tylko o nim pomarzyć. W życiu nie odważyłabym się na to żeby do niego zagadać. Po pierwsze dlatego że jetem zbyt nieśmiała, a po drugie że po prostu się nie da. Wciąż chodzi wszędzie ze swoją paczką, więc można łatwo przewidzieć jak byłaby ich reakcja gdybym podeszła i powiedziała mu zwykłe  "cześć". Poza tym, niedawno stracił matkę, ponoć zmarła na raka. Mama mi ostatnio wspominała, że była jej pacjentką, lecz raka odkryli za późno. Po tych smutnych rozmyślaniach udałam się w stronę budynku. Pierwszy miałam angielski i mieliśmy pracować  dzisiaj w grupach. Oczywiście trafiłam na najgorszych głąbów z klasy i całą robotę musiałam odwalić sama.
  Reszta dnia przeleciała mi wyjątkowo szybko. Nawet sprawdzian okazał się jakiś łatwiejszy, ale może to była zasługa Daniela i jego ściąg. Po skończonych lekcjach, odwiózł mnie do domu. Mama była jeszcze na zakupach, więc wsadziłam pizzę do mikrofali, zjadłam i udałam się do swojego pokoju. Dopiero co zabrałam się do lekcji, gdy usłyszałam, że samochód wjeżdża na podjazd. Wyjrzałam przez okno. Tak to była mama, lecz ułamek sekundy później ujrzałam jak rozpędzone, czarne  BMW hamuje z piskiem opon obok naszego samochodu. Wysiadło z niego dwóch napakowanych goryli ubranych z góry do dołu na czarno. Jeden z nich, ten wyższy i bardziej przerażający wyciągnął z swojego czarnego płaszcza pistolet. Mężczyzna skierował broń prosto na głowę mojej mamy. Usłyszałam jedynie strzał. Poczułam, że serce bije mi sto razy szybciej. Nie chciałam na to patrzeć, ale moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa - sparaliżował mnie strach. W tej chwili nie bałam się że przyjdą też po mnie. Bałam się że właśnie zostałam sama na świecie. Łzy napłynęły mi do oczu, lecz nie byłam w stanie się nawet poruszyć. Patrzyłam jak dwóch mężczyzn wsiada z powrotem do swojego samochodu i odjeżdża z zadowolonymi minami, jakby dopiero co wygrali pieniądze na loterii. To wszystko nie trwało nawet dwie minuty. Lecz wydawało mi się ze stoję w oknie kilka godzin. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś właśnie mi odebrał jedyną osobę na świecie, którą kochałam.